Hymn radości
Juventus wypuścił Barcelonę ze swojego domu nagą i pobitą. To nie pierwszy i nie ostatni przeciwnik, którego potraktował tak niegościnnie.
J-Stadium to prawdopodobnie najmłodszy obiekt, który już obrósł w legendę. Wystarczyło ledwie sześć sezonów.
CZTERY PIĘTRA W DÓŁ
Wszystko w nim jest doskonałe. Nawet lokalizacja, która odstraszała od przychodzenia na dawny Stadio Delle Alpi, wydaje się przyjaźniejsza. Idealna architektura, wymiary, frekwencja, drużyna i wyniki. Choćby się chciało na upartego, to nie ma się do czego przyczepić. Żadnej rysy.
100 milionów euro już zarobił Juventus dzięki tej edycji Ligi Mistrzów.
Robi wrażenie bez różnicy, czy ktoś jest pierwszy, czy kolejny raz w Turynie. Z daleka byłby kompletnie niewidoczny, gdyby nie strzeliste słupy ułożone w trójkąty, skrzące się w słońcu bielą i czerwienią. Na poziom ulicy wyłania się niewiele więcej niż dach. Cztery piętra poniżej znajduje się murawa. Jaka? Oczywiście idealna. Na trybunach ścisk i przedmeczowy spektakl, który tworzą muzyka i światło. Żaden mdławy pop wzięty rodem z festiwalu w San Remo, tylko energetyczne i rockowe rytmy plus hymn. Moment wyjścia drużyny na boisko poprzedza wygaszenie świateł. Skład prezentowany obowiązkowo przy dźwiękach AC/DC. To wszystko niesłychanie podkręca atmosferę, nawet pikniki stają się krzyczącymi ultrasami, i tworzy mieszankę wybuchową, która zmiata z powierzchni prawie wszystkich. Ale że, jak wiadomo, prawie robi różnicę, więc w 152 meczach zrobiły ją Inter, Sampdoria i Udinese w Serie A, Fiorentina w Pucharze Włoch i Bayern w Lidze Mistrzów. Ostatni raz 23 sierpnia 2015 roku, później 32 ligowe zwycięstwa. W Europie od czterech lat bez porażki. Z Barceloną zagrało wszystko perfekcyjnie. Do efektownego zwycięstwa doszedł kasowy rekord. Ponad 41 tysięcy widzów ustanowiło go na poziomie 4 001 076 euro.
DWA MILIONY KOSZULEK
A skoro o pieniądzach mowa, płyną do klubu szerokim strumieniem. Pamiętamy, ile emocji wywołał transfer Gonzalo Higuaina. 90 milionów euro wydawało się jakąś fanaberią i demonstracją siły turyńskiego krezusa. Nie mogło się zamortyzować w krótszej, a nawet dalszej perspektywie. Jednak z Argentyńczykiem w składzie, a jest on najbardziej eksploatowanym piłkarzem w tym sezonie, Juventus zarobił ponad 100 milionów euro i na tym prawdopodobnie nie koniec, bo półfinał Ligi Mistrzów i kolejne premie są na wyciągnięcie ręki. Oprócz pieniędzy z UEFA doszły także kontrakty telewizyjne, zyski z dni meczowych i dystrybucji biletów, a przecież nie zostały wliczone te ze sprzedaży koszulek z nazwiskiem Higuaina.
W sklepach przy ulicy Garibaldi oraz w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu bez względu na porę dnia wrze jak w ulu. Kiedyś biało-czarne pasiaki należące do Carlosa Teveza rozchodziły się średnio w liczbie stu i więcej dziennie, w przypadku jego młodszego rodaka na pewno nie jest gorzej. Szybki rachunek, w którym sto sztuk mnożymy przez liczbę dni w roku i cenę 120 euro, daje wynik ponad 4 milionów i 300 tysięcy. W całym poprzednim sezonie Juventus sprzedał 1,8 miliona koszulek, w tym – także dzięki Higuainowi – pobije i ten rekord.
Argentyńczyk odetchnął w nowym miejscu. W Neapolu się dusił, mieszkał w złotej klatce (willi z widokiem na Zatokę Neapolitańską), z której jedyne wyjście prowadziło do centrum treningowego. Natomiast w Turynie miłość fanów nie ubezwłasnowolnia. Pokazanie się w miejscu publicznym grozi co najwyżej kilkunastoma selfie. Nikt nie rzuca się na szyję, nie rwie do całowania, nie powoduje paraliżu całego miasta. Ośmielony tym stanem rzeczy Argentyńczyk porzucił dom położony na obrzeżach na rzecz luksusowego apartamentu w centrum pozostawionego przez Patrice’a Evrę. Pod tym względem zachwalał Turyn też Kamil Glik, który mieszkał o kilka kroków od Piazza San Carlo przy ulicy Lagrange, mając za bliskiego sąsiada Paula Pogbę.
PIĘCIU WSPANIAŁYCH
Francuz był w finale w 2015 roku. On i Tevez biegali w aureolach gwiazd, które zabłysły i spadły z turyńskiego nieba. Nie tylko oni odeszli. Zmęczyli nadaremno nogi w tamtym meczu i przyczynili się do wygranej w tym ćwierćfinale tylko Gianluigi Buffon, Leonardo Bonucci oraz w niewielkim stopniu Andrea Barzagli. Za to Barcelona przetrwała właściwie ulepiona ż tej samej gliny, której skład uszczuplił tylko Dani Alves.
Włosi przekonywali się, że Juventus Anno Domini 2017 jest silniejszy, ale należy z tym polemizować. Nie podlega dyskusji, że rozkwitł Allegri. Jego pomysł, który wprowadził w życie pod koniec stycznia, polegający na upchnięciu w składzie tego, co w ofensywie ma najlepszego, może okazać się na wagę co najmniej półfinału. Mario Mandzukicia wyjął z cienia Higuaina i namówił do harówki na skrzydle, Miralema Pjanicia ubrał w buty Andrei Pirlo, Juana Cuadrado nauczył dyscypliny, o Paulo Dybalę raczej mógł być spokojny.
5 goli w Lidze Mistrzów strzelił Paulo Dybała. 7 goli straciła Barcelona w meczach prowadzonych przez Szymona Marciniaka.
Mając pięć gwiazdek, musiał tylko odpowiednio zbilansować drużynę, co mu się udało. Pod tym względem Juventus na pewno wykonał ogromny krok do przodu, do maksimum wykorzystał stan posiadania. Barcelona inaczej – zatrzymała się i Europa zaczęła jej odjeżdżać. Brakuje nie tyle świeżej krwi, co nowej myśli, innego spojrzenia na drużynę i tych zawodników, którzy są w kadrze. Wyciśnięty jak cytryna Luis Enrique zamknął się w schematach, a jeśli silił się na nowości, jak wystawienie Jeremy’ego Mathieu w Turynie, okazywało się to kompletnym fiaskiem. Przegrał więc z Barceloną równie bezdyskusyjnie jak z Romą, którą prowadził w sezonie 2011/2012, i spakował w dwumeczu (Serie A i Coppa Italia) bagaż 0:7.
Taki sam słony rachunek wystawił Barcelonie Szymon Marciniak. Był przy odarciu Katalonii z jej Dumy w Paryżu, świadkował w Turynie. W niczym jej nie zaszkodził i nie dał żadnego alibi. W jednym i drugim przypadku spisał się na medal, może nawet w tym, drugim z uwagi na trudniejsze zadanie, bo jednak Barca przynajmniej po przerwie poderwała się do walki, na medal z cenniejszego kruszcu. Pierluigi Collina jeśli nie w tej edycji, to w następnej raczej mu go przyzna.
Jednak we wtorkowy wieczór pierwszeństwo we wszystkim należało się Paulo Dybali. Były obawy co do niego, podobnie jak do Higuaina, który w fazie pucharowej Ligi Mistrzów strzelił tylko dwa gole i miał średnią bliską błędu statystycznego 0,09. Bramki Dybali z Barcą były pierwszymi po dwóch miesiącach z akcji. Wzniósł się na wyżyny, w 7 i 22 minucie stworzył swój hymn – hymn radości, jak odtrąbiły w tytułach włoskie dzienniki. Zabrał znak zapytania ze zdania: Dybala jest napastnikiem skrojonym na miarę Realu lub Barcelony. I przyspieszył formalności w sprawie nowego kontraktu. Dwa dni później przedłużył umowę do 2022 roku za 7,5 miliona euro. Pensja jak Higuaina. Do Leo Messiego zbliżył się o kolejny krok, ale pod tym i każdym innym względem ciągle mu do niego daleko.
Autor : Tomasz LipińskiŹródło : Piłka Nożna 16/2017