Jak zostać odwróconym Midasem, czyli casus Gabriele Graviny
Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia budzicie się z odrobiną władzy w rękach i stwierdzacie, że czas to wykorzystać. Z sobie tylko znanych altruistycznych powodów dochodzicie do wniosku, iż należy się dobrać do najbogatszego włoskiego klubu i ocenić jego finanse. Ocena, musi być, a jakże, negatywna. We współpracy z szefem europejskiej federacji. Aby przytrzeć nos klubowi, który ośmielił się postawić UEFIE. Żeby pokazać im miejsce w szeregu i po raz kolejny udowodnić, że nie warto fikać, bo mamy odpowiednio wielką pałkę na każdego. Ku uciesze innych silnych drużyn Serie A. W imię krótkowzrocznej radości wszystkich przeciwników Starej Damy.
Afera Calciopoli
Kiedy w 2006 roku wybuchła afera Calciopoli, cały piłkarski świat doznał szoku. Włoska federacja zaczęła czystki na Półwyspie Apenińskim dobierając się do wszystkich klubów. Najbardziej ucierpiał oczywiście Juventus, który finalnie został zdegradowany do Serie B, oraz chociażby Milan, ukarany karnymi punktami. Ówcześnie upiekło się ekipie Interu, którzy awansowali na fotel lidera, przy tzw. „zielonym stoliku” i przez kilka sezonów nieprzerwanie królowali we Włoszech, okraszając swoją dominację również upragnionym w Turynie, Pucharem Europy. Powątpiewanie w winę Turyńczyków zostawmy, ale z dziennikarskiego obowiązku przypominam, że tuż po przedawnieniu sprawy, wypłynęły dowody potwierdzające, że również Inter okazał się tak samo winny jak ukarane kluby. Niewątpliwie Nerazzurri skorzystali na nieudolności włoskich sądów sportowych (daleki jestem od bezpośredniego oskarżania, że z premedytacją działali na szkodę rywali Mediolańczyków), ale było to zwycięstwo bardzo krótkowzroczne.
Pięć kolejnych mistrzostw krajowych i wyeliminowanie konkurencji na krajowym podwórku sprawiło, że Serie A z roku na rok przestawała być wystarczająco atrakcyjna dla kibiców i zawodników. Oczywiście rywalizowanie z potęgami, jak hiszpański Real i Barcelona, lub angielskie kluby nigdy nie należało do najłatwiejszych zadań. Brak silnego Juventusu czy Milanu, powodował tylko przesadną pewność siebie, a w ostateczności pychę, która zawsze kroczy przed upadkiem. Z perspektywy czasu potwierdza się opinia, że Serie A potrzebuje zarówno silnych ekip z Mediolanu jak i silnego Juventusu, by nie odpaść z europejskiej konkurencji, co jest skutkiem zbyt łatwego zwyciężania na krajowym podwórku. Sztuczne stworzenie krajowego hegemona poprzez wyeliminowanie rywali wgniotło ligę włoską w przeciętność, przez co tylko trzy razy ekipy z Italii występowały w finale Ligi Mistrzów od pamiętnego zwycięstwa Interu. Wszystkie te finały przegrały drużyny z Italii. W Lidze Europy (wcześniej Puchar UEFA), również od 2010 roku ani razu nie udało się zdobyć tego trofeum ekipie z Włoch.
Na osiągnięty ponad stan wynik Interu, złożyły się świetne formy zawodników takich jak Milito czy Eto’o oraz wielka osobowość na ławce trenerskiej. Koniec końców w następnym sezonie Inter został zdetronizowany przez rywala zza miedzy, na którego ławce siedział nie kto inny, a Massimiliano Allegri. Niewiele później oba kluby z Mediolanu zostały sprzedane zagranicznym właścicielom, nieszczególnie skupionych na historii zespołów, a nastawionych raczej na czerpanie wyłącznie zysków. Swoją potęgę odbudował Juventus, przez 9 lat zwyciężając na krajowym podwórku, co jak również pokazała historia odbiło się czkawką. Owszem przez moment Serie A stało się dużo bardziej atrakcyjne. Swoje sukcesy świętowało Napoli z będącym w genialnej formie Higuainem, Juventus sprowadzający absolutnego piłkarskiego geniusza Cristiano Ronaldo czy choćby prezentująca świetny futbol Atalanta Bergamo. Jednakże wciąż na szczycie pozostawał Juventus, który bywał coraz bardziej pyszny, aby ostatecznie spektakularnie upaść.
Pycha kroczy przed upadkiem
Poza niewątpliwymi problemami natury sportowej, Stara Dama wyglądała coraz gorzej w pozostałych aspektach. Afera z Superligą odbijała się czkawką im bardziej Bianconeri pogrążali się w sportowym marazmie. Dokonywane ruchy finansowe i tzw. plusvalenza , tylko rozochocały nieprzychylne Turyńczykom oczka. Dymisja praktycznie całego zarządu klubu, wraz z głównodowodzącym Andreą Agnellim zwiastowała katastrofę. Wyniki sportowe z Maxem Allegrim też pozostawały poniżej oczekiwań, ale koniec końców w jakiś sposób Bianconeri się ślizgali. W końcu pojawił się kat Juventusu, w osobie Gabriele Graviny, który postanowił dobić słaniającego się na nogach giganta.
Stara Dama została ukarana 15 karnymi punktami na podstawie przepisu, który nie istnieje. Ukarano piłkarzy, którzy nie mieli nic wspólnego z rzekomym „zawyżaniem wartości zawodników”. Zwiększono wnioskowaną przez prokuratora karę, wskutek tylko sobie znanych powodów. Na reakcję kibiców nie trzeba było długo czekać. Włosi masowo rezygnowali z abonamentu DAZN, który ma prawo na transmitowanie spotkań ligi włoskiej. Na nic się zdały apele i zniżki. Ostatecznie właściciele platformy streamingowej byli zmuszeni obniżyć kwotę subskrypcji, aż o połowę. Wszystko w imię „sprawiedliwej walki” z Juventusem.
Po skutecznym odwołaniu od kary i ponownych, tym razem w mniejszym wymiarze sankcjom, Juventus się rozsypał. Dosyć mieli piłkarze, trener i kibice, którzy jak pacynki musieli zgadzać się na wszelkie pomysły i rozporządzenia włoskiej federacji. Bianconeri ponownie w historii zostali ukarani dla przykładu. Zostali spaleni na stosie opinii publicznej. Ku uciesze pozostałych ekip Serie A i zarządzających federacją.
Trefny towar jest tańszy niż oczekiwano
Włochy są w przeddzień sprzedaży praw telewizyjnych na nadchodzące sezony i oczekiwali kwoty w okolicach 1,2 mld euro. Otrzymane oferty zakręciły się maksymalnie w połowie tej wysokości i zapanowało wielkie zdziwienie. Pasuje do nas powiedzenie „mądry Polak po szkodzie”. We Włoszech tego nie rozumieją, bo kolejny raz nie zauważyli, że gniecenie wielkich, przynosi skutek odwrotny od zamierzonego. Chcąc ukarać Juventus, ukarali wszystkich wokół, bo żaden szanujący się dostawca usług telewizyjnych nie zechce ryzykować swoich pieniędzy w biznesie, w którym w połowie sezonu wiele milionów euro umyka, przez chaotyczne decyzje federacji. W końcu jaką ma pewność, że w nadchodzących latach po raz kolejny nie zrobią przemeblowania w trakcie sezonu, może już tym razem niekoniecznie z Juventusem?
Czy kibicom przeciwnych do Starej Damy ekip, się to podoba czy nie, to właśnie Turyńczycy dostarczają najwięcej kibiców i pieniędzy do włoskiej ligi. Juventus może być mniej popularny w Turynie, ale większość Włochów śledzi właśnie Bianconerich. Głosy z półwyspu apenińskiego mówią, że dzisiaj Gravina jest zdziwiony rozwojem sytuacji i nieśmiało przyznaje, że decyzje o karnych punktach w środku sezonu były błędem. Albo to tylko moje czcze modły. W tym momencie mógłbym przyznać panu dyrektorowi absolutną rację. Popełnił błąd. Kolosalny. Taki, przez który włoska liga przez kolejne kilka lat będzie kojarzona z chaosem, korupcją i kombinowaniem. W imię walki z potężnym Juventusem. W imię pokazania odrobiny swojej władzy.
W imię zasad, synku
Juventus został ukarany w sposób najbardziej okrutny jaki można sobie wyobrazić, za “przestępstwo”, które nigdzie nie zostało określone. Oberwało się najbardziej zawodnikom, którzy co kilka dni wychodzili na murawę walczyć o tryumf, by ostatecznie zostać wyeliminowanym w gabinetach prezesów. Rywale Starej Damy nie należą do nieszczęśliwych, tym bardziej ci, którym zapewniło to awans do Ligi Mistrzów. Wśród kibiców Bianconerich podnosi się larum związane z brakiem “sprawiedliwości”, która tak chętnie dosięgnęła Turyńczyków, dotyczących transferu Osimhena do Napoli. Kwestią sporną wciąż pozostają drużyny biorące udział w “zawyżaniu kwot transferowych” wraz z Juventusem, bo przecież Stara Dama nie poczyniła tych transferów sama. Kibice we Włoszech nie ufają federacji. Nie wierzą, że ta sytuacja nigdy się już nie powtórzy i po prostu nie chcą brać w tym udziału poprzez wydawanie swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Włoski futbol ma już wystarczająco dużo trudności w przeciwstawianiu się potęgom finansowym czy to z Anglii czy Paryża (w niedługim czasie może dołączyć do tego Bliski Wschód), więc nie potrzeba wrzucania sobie dynamitu do własnego podwórka. Chaos związany z karnymi punktami wizerunkowo osłabił ligę włoską i przyczynił się do obniżenia zainteresowania firm dostarczających usługi telewizyjne. A jak wiadomo gdzie kasa jest mała, tam i mniejsze wpływy dla klubów. Ostatecznie tryumf rzekomej sprawiedliwości spowodował, że pan Gravina przypomina raczej znanego z internetowych memów klauna, zamiast poważnego szefa.
Autor : Marcin Zalewski