Kres bezmyślnej piłki
W każdym sporcie musi ktoś przegrać, żeby mógł wygrać ktoś. Prawdą jest, że zwycięzców się nie rozlicza. Gorzej z przegranymi – zazwyczaj nie pozostawia się na nich suchej nitki, wytyka się wszystkie błędy, wręcz wzywa do radykalnych zmian. W sytuacji Realu Madryt trudno się temu dziwić. Szacunek dla tych kibiców Realu, którzy potrafią dostrzec niedoskonałości swojej drużyny oraz przyznać wyższość drużyny Juventusu.
Niestety, nie wszyscy mają na tyle honoru i godności, aby takie słowa wypowiedzieć czy wystukać na klawiaturze. Kilkanaście minut temu czytałem komentarze kibiców na jednej z polskich stron Królewskich i robiło mi się słabo. Pośród wypowiedzi przepełnionych troską o dobro klubu, znalazłem też i takie służące wyładowaniu frustracji na przeciwniku oraz usprawiedliwieniu madryckich zawodników. Problem jest zbyt poważny, aby móc go zignorować. Przerodził się w powszechne zjawisko wymierzone we włoskie kluby, wykraczające daleko poza komentarze kibiców.
Futbol umarł, zwycięstwo defensywy i taktyki nad finezją i bajeczną techniką – tak można streścić zdanie osób, które kierują się… no właśnie, czym? Dwadzieścia jeden strzałów zawodników Juve, w tym osiem celnych. Dziewięć strzałów zawodników Realu, w tym cztery celne. Nieustanne ataki Juventusu, bronienie wyniku przez Real. Wreszcie, dwie bramki Juventusu, ani jednej Realu. Pytam się: na jakiej podstawie mówi się o defensywnej grze Bianconerich? Czy drużyna, która zawzięcie walczy nie tylko o odrobienie strat, ale też przechylenie szali zwycięstwa na swoją stronę, która walczy o to z pełnym sukcesem, może grać defensywnie? Czy Juventus obie bramki zdobył fartem? Czy w stu procentach wykorzystał jedyne dwie sytuacje, jakie mu się nadarzyły?
Taktyka… Wyjście na boisko bez taktyki, bez pomysłu na grę, z nadzieją że jakoś to będzie, jest zwykłym brakiem odpowiedzialności i bezmyślnością, żeby nie użyć mocniejszych słów. Jeżeli Hiszpanom odpowiada gra na hurra, to proszę bardzo, droga wolna, niech eliminują się z europejskich rozgrywek sami, płakać nie będziemy, co najwyżej możemy współczuć, że nie stać ich na większy wysiłek intelektualny.
Finezją jest… przetaczający się po murawie niczym walec ciasteczkowy potwór, którego zachwiania równowagi spowodowane przemieszczającym się tłuszczem są określane mianem zwodów. Zjawisko o tyle przyjemne, że nie odziane w biało-czarne pasy. Dla mnie finezja to: Buffon jedną ręką zatrzymujący atomowe uderzenie Roberto Carlosa; obrońcy Juve z łatwością i elegancją zdejmujący piłkę atakującym Realu; Emerson widzący na boisku więcej niż wszyscy pomocnicy Realu razem wzięci; Trezeguet w niesamowity sposób umieszczający piłkę w siatce Realu; Zalayeta oddający precyzyjny, mocny strzał w sam róg bramki Casillasa.
W końcu bajeczna technika. To z pewnością nie Zidane, Figo czy Beckham, którzy mieli taki wyraz twarzy, jakby właśnie przemknał im przed nosem TGV. To na pewno Ibrahimovic, który operuje piłką w taki sposób, jakby miał ją przywiązaną sznurówkami do buta. To również Camoranesi, który robiąc rajdy przez pół boiska mijał zawodników Realu jak tyczki, o ile wcześniej go nie sfaulowali.
Zawodnicy grający w hiszpańskich klubach oraz ich kibice oczekują najwyraźniej, że przeciwnik będzie nieruchomo stał na boisku i podziwiał radosny, hiszpański monopol na grę klepkami i piętami. Najlepiej to od razu przyznać im wygraną i urządzić wewnętrzny konkurs gry między plastikowymi słupkami. Nic z tego. Wcale nie mają monopolu, a futbol to nie tylko piękna dla oczu gra, ale także gra, w której liczy się inteligencja, rozwaga, odpowiedzialność, plan, pomysł. Dopóki Hiszpanie tego nie zrozumieją, nie będzie dla nich miejsca na podium europejskich pucharów, bez względu na to, ilu sprowadzą zdobywców Złotej Piłki czy Brazylijczyków.
Autor: swiergot