Krew, pot i łzy kibiców Juventusu. Co poszło nie tak?

Krew Pot I Lzy Kibicow Juventusu Co Poszlo Nie Tak
fot. @ juventusfc / twitter.com

Zakończony sezon miał być dla Juventusu tym przełomowym, w którym drużyna pokaże charakter, odrodzi się i zacznie pokazywać coś więcej niż archaiczny futbol, który nie dość, że jest niemiły dla oka, to brak mu już skuteczności, a co za tym idzie stracił jakiekolwiek argumenty na podtrzymanie obecnego stanu rzeczy.

Co poszło nie tak? Można odpowiedzieć: absolutnie wszystko. Od sposobu gry, poprzez wyniki, kontuzje, aż po kary nałożone na klub. Wszystko to sprawiło, iż miniony sezon ligowy zaskakiwał, wprawiał w osłupienie i sprawiał, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Sęk w tym, że nie było to spowodowane czymś, co jednocześnie wzbudzi uśmiech, umili weekendowy wieczór i nagrodzi oczekiwanie na kolejny mecz mający być następnym z rzędu momentem przełomu. Jak to bywa, już sporo przed końcem rozgrywek szukano winnych obecnego stanu rzeczy. Zarząd wierzył w projekt, Max wypowiadał się jakby nie widział problemu, a piłkarze byli pozbawieni jakiejkolwiek ikry. Ale po kolei…

Wstępnie tylko zaznaczę: nie chodzi o to, aby kopać leżącego i rzucać kłody pod nogi. W komentarzach często przewijały się głosy jednoznacznie obwiniające albo Maxa albo piłkarzy. Tutaj postanowiłem, że staniemy trochę pomiędzy tymi przekazami i spróbujemy spojrzeć na obie strony medalu.

Z pustego i Salomon nie naleje

Na pierwszym froncie znajdowali się zwolennicy podejścia zgodnego z następującymi stwierdzeniami:

  • Nie mamy piłkarzy na dobrą grę.
  • Ci zawodnicy nie łapaliby się do drugiego składu wielkich drużyn.
  • Do czego doszliśmy, ze tacy zawodnicy reprezentują nasz klub.
  • Jak to się stało, że bije nas Monza i stajemy jak równy z równym z Salernitaną.

Wiele podobnych głosów czytaliśmy po spotkaniach z drużynami z dołu tabeli, gdzie nie dość, że przegrywaliśmy, to w dodatku nie potrafiliśmy kontrolować gry. Oczywiście, do tego dochodzą kontuzje takich zawodników jak chociażby Pogba czy Chiesa, jednak nie oszukujmy się – powinno nas być bezwzględnie stać na to, aby wygrywać z teoretycznie słabszymi ekipami. Tymczasem piłkarze zarabiający po kilka milionów za sezon, muszą koniecznie przekładać piłkę na swoją lepszą nogę, zanim wykonają podanie. W decydujących momentach meczu strzelają w poprzeczkę, słupek lub Panu Bogu w okno. Doświadczeni zawodnicy (poza nielicznymi wyjątkami) nie wiedzą czym jest rola lidera i częstokroć przechodzili obok meczu. Paradoksalnie ci sami piłkarze pełnią ważne funkcje w swoich reprezentacjach i są niejednokrotnie wyróżniani za postawę na boisku. Nie mam absolutnie żalu do młodych gnoewnych jak Fagioli, Miretti, Gatti, Illing Junior, Soule, ponieważ gdyby nie kontuzje, to najprawdopodobniej nie powąchaliby nawet murawy. Ponadto szczerze wierzę, że może poza Mirettim (którego wysłałbym na wypożyczenie) reszta zostanie z nami na kolejny sezon i będzie systematycznie wchodzić do pierwszego składu, bo chociażby kilka razy duet Illing-Fagioli wyglądał bardzo dobrze i widać było u nich ogromny potencjał.

Zdaję sobie jednak sprawę, że młodość to nie wszystko. Nie było chyba osoby, która by dźwignęła morale zespołu w trakcie meczu, chciała wziąć na siebie ciężar i pokazać charakter. Grający swego czasu w Juve Carlos Tevez swoim zaangażowaniem obdarzyłby dziś połowę ekipy, a jeszcze by zostało i dla niego. Miewał słabsze momenty jak każdy piłkarz, ale nigdy, przenigdy nie mogliśmy mu odmówić waleczności. W tym sezonie nie widziałem zadziorności, waleczności i chęci zwycięstwa u większości. Staliśmy się przystanią dla przygasających lub szukających odrodzenia „bezdomnych”, którzy zamiast swoim doświadczeniem pokazać coś więcej – przechodzili obok meczu i wyglądali jakby spotkali się pierwszy raz w życiu na osiedlowej rozgrywce między sąsiadującymi ulicami, którym dodatkowo wymieszano składy i nie pozwolono dobrać się w zespoły po swojemu.

Jedno jest pewne…

Poprzeczki, przestrzelone stuprocentowe sytuacje, niestrzelone karne, wymachiwanie rękami po każdym kontakcie z przeciwnikiem nie zaskoczyłoby nas może u Neymara, ale budzi niesmak w odniesieniu do tych, którzy mówią o legendarnym DNA Juventusu, chęci wygrywania oraz zadowoleniu z tego, co pokazali na boisku. Mogą Ci nałożyć karę przed meczem, mogą rzucić kłody pod nogi, mogą chcieć odebrać marzenia, ale swoją grą przynajmniej staraj się sprawić, iż nie będzie to takie proste, bo nie poddasz się, nie oddasz meczu za półdarmo i nie pokażesz podkulonego ogona, lecz charakter, o którym mówisz cały sezon… Niestety tylko mówisz.

Wybitny trener, taktyk oraz mentor

Na drugim krańcu znajduje się ten, wobec którego spadło chyba najwięcej krytyki. Osoba mająca być dowódcą w szatni, psychologiem i kimś, kto winien wyostrzać potencjał zawodników. Przyjście Maxa miało zwiastować nowy-stary porządek – nowy, bo przecież zmienił się futbol, zmienił się sposób gry i zarządzania szatnią na świecie. I stary, bo miał dalej bazować na skuteczności i mitycznym DNA. Przez cały sezon zastanawiamy się jak to możliwe, że zawodnicy wiodący w reprezentacjach przygasają w Juve, tracą umiejętności i wyglądają jak dzieci we mgle. Czy Vlahovic jest tragicznym napastnikiem? Czy Kostić jest tylko jeźdźcem bez głowy? Co trener widzi w De Sciglio czy Alexie Sandro i co w końcu miał dać Paredes?

Zastanawia mnie chyba to, co większość osób: Jak funkcjonuje szatnia, jakie są tam relacje i jak wygląda komunikacja z trenerem. W końcu czy zawodnicy grają przeciwko trenerowi?

Mam wrażenie, iż piłkarze mentalnie leżą, nie wiedzą co mają grać, są zagubieni, zdemotywowani. Jeśli do tego dodamy przebijające się stwierdzenia niektórych z nich, że trener nakazuje grać w taki czy inny sposób, to można mieć wątpliwości co do jego pracy. Nikt nie odbiera Allegriemu zasług za zdobyte trofea i wspaniałe emocje, jednak pewien czas dobiegł końca, pewna era się zakończyła i być może warto było spróbować czegoś innego? W mojej ocenie zresztą zbyt szybko pożegnaliśmy Sarriego. Tak na marginesie mówiąc, do dziś zastanawiam się co miał na myśli mówiąc, iż tych zawodników nie da się trenować.

Nie było reakcji na zdarzenia boiskowe. Pojedyncze momenty to zbyt mało jak się okazuje nawet na Monzę czy Empoli. Nigdy nie zrozumiem cofania się po strzeleniu jednej bramki i oczekiwaniu na to, co się wydarzy dalej. Oczekiwaniu dosłownym, bo nie dało się dostrzec choćby minimalnego pressingu. Straciliśmy psychologiczną przewagę budowaną latami – dziś już nikt nie boi się Juve Mistera Allegriego. Dziś Juve stało się drużyną idealną na przełamanie czarnej serii, świetną na zrobienie niespodzianki, gotową wyciągnąć pomocną dłoń nawet najbardziej zakopanemu w dołku zespołowi. Jeśli masz w składzie napastnika niestrzelającego bramek przez dłuższy czas – nie ma problemu! Wystaw go na Juve, a na pewno się przełamie, szczególnie, gdy trener na jednej ze stron wystawi Alexa Sandro.

Nie twierdzę, iż problemem jest tylko trener, bo pewnie byłoby to ignorancją z mojej strony, natomiast po takim czasie prowadzenia drużyny chciałbym widzieć namiastki, zalążek, drobne światełko w tunelu, które by powiedziało: Okay, wyniki na razie nie są świetne, ale widać, że coś się rodzi. A na ten moment nie mamy ani wyników ani gry, a największym zagrożeniem jesteśmy MY sami dla siebie zarówno od poziomu zarządzania, przez poziom piłkarzy aż po trenera.

Max chce zostać twierdząc, że ma zamiar podnieść Juventus z dna. Paradoks tej sytuacji polega na tym, iż większą nadzieję na wyjście z tej sytuacji daje chyba nowy początek bez Maxa i w tym zakresie jego decyzja być może byłaby najlepszą z możliwych. Nawet my, laicy, wiemy, że współcześnie prowadzenie drużyny to nie tylko taktyka. To również samorozwój, zarządzanie szatnią, zarządzanie psychiką graczy i odpowiednie reagowanie na konkretne wydarzenia. Czy jesteśmy w stanie to dziś dostrzec?

A na zakończenie…

Po prostu zapraszam do dyskusji. Do wyrzucenia z siebie emocji.

Nie odpuściłem żadnego meczu Juventusu w tym sezonie, ale z każdym tygodniem widziałem jak uchodzą ze mnie emocje, jak bez wyrazu spoglądam w ekran telewizora lub telefonu i nie oczekuję absolutnie niczego wiedząc, że jakiekolwiek oczekiwania zostaną zamordowane.

Jasne, że nie mamy składu na miarę największych. Jasne, ze nasze zasoby są ograniczone w tym momencie historii klubu. Ale wiem też, iż potrzeba mocnego charakteru. Kogoś, kto wskrzesi umarłe w zawodnikach umiejętności i cechy osobowości. Kogoś, kto od samego „czubka głowy” wrzuci Juve z powrotem na właściwe tory i wyśle jasny komunikat w przyszłym sezonie z cholernie wyraźnym przekazem: “Wracamy. Po calciopoli zdominowaliśmy ligę na kilka lat. Pomyślcie co stanie się teraz”.

Autor: Marcin Kozak

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
szary1988
10 miesięcy temu

Ja podobnie nie odpusciłem ani jednego, lecz nigdy nie postawiłem się w sytuacji ,że nie oczekuję wygranej, każda stracona bramka , każda sytuacja gdzie mógł paść gol dla nas, to momenty żywiołowej frustracji, można stracić entuzjazm lecz nigdy wiary. Jestem chyba fetyszstą (tak przynajmniej mówi mi moja druga połówka) a w sumie Juveszystą 😀 Forza Juve!

Ostatnio edytowany 10 miesięcy temu by szary1988