#FINOALLAFINE

Kto będzie bohaterem finału?

Szóstego czerwca czeka nas ostatni, najważniejszy akord sezonu 2014/2015 w klubowej piłce europejskiej. W wielkim finale Champions League spotkają się Barcelona i powracający do ścisłej elity Juventus.

Oczy kibiców skierowane będę na dowodzących formacjami ofensywnymi obu drużyn Argentyńczyków – Leo Messiego i przeżywającego drugą młodość Carlosa Teveza. Kto wie, czy jednak tym razem nie pogodzi ich któryś z ich pomocników, którzy w ostatnim czasie coraz bardziej przybierają na sile. Z jednej strony Neymar, z drugiej Alvaro Morata, ogień i woda, marketingowy produkt, kontra piłkarz, który całe czas musi komuś coś udowadniać.

Końcówka sezonu to dla obu zawodników fantastyczny czas, w którym wznieśli swoją grę na jeszcze wyższy poziom. Dość powiedzieć, że obaj byli kluczowymi graczami swoich zespołów na etapie półfinałów Ligi Mistrzów i bez ich udziału cała rywalizacja mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Alvaro Morata zdobywając bramki w obu spotkaniach odegrał kluczową rolę w wyeliminowaniu przez Juventus faworyzowanego Realu Madryt. Zwłaszcza w pierwszym meczu przeciwko Królewskim Hiszpan pokazał klasę, większość ekspertów określiła ten występ jako bezbłędny. Morata okazał się zatem kolejnym byłym zawodnikiem Realu, którego klub bez żalu wypuścił, a który niedługo potem miał okazję pogrążyć swój były zespół. Również Neymar w swoim drugim sezonie w Barcelonie wnosi dużo większe “wiano” w grę swojego zespołu. W rywalizacji półfinałowej z Bayernem najpierw “ukłuł” Bawarczyków ustalając wynik pierwszego spotkania na 3:0, następnie zaliczył dwa trafienia w Monachium, tuż po tym jak Bayern uzyskał prowadzenie 1:0 i odzyskiwał nadzieję w możliwość odwrócenia półfinałowej rywalizacji.

Dla obu jest to świetny sezon, wystarczy zresztą spojrzeć na liczby dotyczące tylko tego sezonu. Suche statystyki przemawiają za Brazylijczykiem. Warto pamiętać jednak o dwóch rzeczach – potencjale ofensywnym, jaki posiada Barcelona i jak wysoko potrafi ogrywać swoich rywali w La Liga, oraz o tym, że Morata na początku sezonu doznał kontuzji i powoli wracał do gry. Teraz jednak jest w wielkiej formie i na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa…

Morata – kolejny wyrzut sumienia Realu Madryt

Losy urodzonego 23. października 1992 roku w Madrycie zawodnika od samego początku splatały się z losami dwóch legendarnych napastników Królewskich – Raula i Fernando Morientesa. Podobnie jak Raul, młody Morata swoje pierwsze kroki w edukacji piłkarskiej skierował do wielkiego lokalnego rywala – Atletico Madryt. Tam jednak nie czuł się dobrze i ku rozczarowaniu włodarzy Atletico, świadomych skali talentu, jaki im się trafił, po pewnym czasie odszedł z klubu. Po krótkim międzylądowaniu w Getafe zakotwiczył w docelowej stacji, klubie swoich marzeń – Realu Madryt.

Tam od początku poznano się na jego talencie. Morata szalał w rozgrywkach juniorskich, zdobywając gola za golem i sygnalizując światu swój wielki talent. Po tym jak w sezonie 2009/2010 zdobył łącznie 34 bramki w juniorskich rozgrywkach, stało się jasne, że pora na następny krok. Alvaro został przesunięty do zespołu rezerw, w którym debiut oczywiście również okrasił golem. Jednocześnie realizował się również w młodzieżowych reprezentacjach Hiszpanii, z którymi kolekcjonował międzynarodowe trofea. W 2011 roku był królem strzelców europejskiego czempionatu do lat 19-tu, dwa lata później dołożył ten sam tytuł w kategorii U-21.

Od początku styl gry młodego Hiszpana, z racji na podobne warunki fizyczne, porównywano do innego słynnego w niedalekiej przeszłości napastnika z Madrytu – Fernando Morientesa. Podobnie jak on, Morata posiada rzadko spotykaną łatwość dochodzenia do sytuacji strzeleckich i ich wykorzystywania, świetnie również gra głową. O ile w przypadku Morientesa na tym kończyły się jego atuty, o tyle u Moraty liczono na jeszcze więcej. Do wspólnego repertuaru zagrań Morata dokładał również cofanie się do linii pomocy rozgrywanie akcji, większą prace na boisku. Jest napastnikiem obecnych czasów, w których Morientes z bardziej statycznym stylem gry raczej by się nie odnalazł. Nie znaczy oczywiście jeszcze dla światowej piłki co kiedyś Morientes, jednak jest na dobrej drodze by osiągnięcia starszego kolegi pobić.

Po podbiciu rozgrywek juniorskich Moracie został do wykonania jeden krok. Największy i najtrudniejszy. Powszechnie wiadomo, że wychowankom Realu dużo trudniej jest zaistnieć w klubie, niż chociażby tym wyszkolonym w Barcelonie, którzy regularnie wprowadzani są do pierwszego składu. Aby zaistnieć w zespole Królewskich Morata musiał pokazać, że jest wyraźnie lepszy od sprowadzanych za wielkie sumy transferowe gwiazd, wokół których budowana jest najnowsza historia zespołu z Santiago Bernabeu. Wielu młodych, świetnie zapowiadających się zawodników odpadało na tym etapie, Moracie jednak się udało. Zadebiutował w pierwszym zespole już w 2010 roku, jednak pomimo popisów strzeleckich w rezerwach, Jose Mourinho długo nie zdecydował się na stałe przesunąć go do pierwszej drużyny. Uczynił to dopiero przed sezonem 2012/2013, a konkurentami Alvaro do gry w wyjściowym składzie została dwójka gwiazd – Karim Benzema i Gonzalo Higuain. Morata w tamtym sezonie zaliczył 12 epizodów w La Liga, dokładając do nich dwie bramki i asystę. W klubie byli jednak z niego zadowoleni, a gdy rok później Higuain odszedł do Napoli, postanowiono nikogo nie sprowadzać w jego miejsce i dać szansę Moracie.

W międzyczasie trenerem Królewskich został Carlo Ancelotti. Doświadczony Włoch przywrócił blask klubowi, który wreszcie triumfował w Lidze Mistrzów, zdobywając upragnioną Decimę, jednak z Moratą nie było mu po drodze. Hiszpan dostawał od niego szansę gry tylko jako zmiennik Benzemy, w niewielkim wymiarze czasowym. Nigdy nie zawodził, głośno również nie narzekał na swój status w zespole. Przemawiał na boisku. Zdobywając 6 bramek w lidze i prezentując się zawsze bardzo solidnie zdobył sympatię kibiców, którzy głośno domagali się wstawienia go do wyjściowego składu. Ancelotti pozostał jednak nieugięty. Dopiero po przejściu do Turynu Morata pierwszy raz zabrał głos w sprawie jego stosunków z poprzednim trenerem: “Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Nie zawsze rozumiałem jego decyzje. Do teraz trudno mi to pojąć, dlaczego gdy jednego dnia grałem dobrze, następnego lądowałem na trybunach. Oczekiwałem lepszego traktowania“.

Nic dziwnego zatem, że dla ambitnego zawodnika nie było innej drogi niż transfer do klubu, w którym dostanie więcej szans na grę. Dość niespodziewanie padło na Juventus, a Real był zadowolony z uzyskania kwoty 20 milionów euro za zawodnika nie do końca jeszcze sprawdzonego na międzynarodowej arenie. Początki w Turynie nie były łatwe – w zespole jest spora konkurencja do gry w ataku, w dodatku szybko Morata doznał kontuzji. Młodego napastnika szybko pod swoje skrzydła wziął Carlos Tevez, z którym tworzy obecnie arcyniebezpieczny duet. Spokojnie wprowadzany do zespołu, mecz po meczu zaczął wchodzić na wyższy poziom, eksplodując formą w ostatnim czasie, zwłaszcza w Lidze Mistrzów. W tych rozgrywkach najpierw do spółki z Tevezem rozbili Borussię Dortmund. Co było potem w Madrycie wszyscy już wiemy. Morata, niczym Morientes 11 lat wcześniej w barwach Monaco, wrócił do domu i bez skrupułów odegrał kluczową rolę w wyeliminowaniu Królewskich. Na boisku pokazał klasę, poza nim również, nie przesadzając z celebracją gola i uzyskanego awansu: “Wolałbym strzelać gole innemu zespołowi, ale życie jest jakie jest. Musiałem dać z siebie wszystko, bo jestem piłkarzem Juventusu, ale przynajmniej nie celebrowałem gola. Zawdzięczam Realowi Madryt naprawdę dużo“.

Transfer do Turynu wyszedł Moracie tylko na dobre. Udało mu się znaleźć klub, który jednocześnie dał mu szansę rozwoju, jak i wciąż walki o najwyższe europejskie laury. Odniósł też prywatny sukces, udowadniając Ancelottiemu, jak bardzo mylił się w ocenie jego możliwości. Real Madryt ma możliwość odkupu zawodnika z Turynu po niewiele wyższej cenie, niż go rok temu sprzedał. Czy z niej skorzysta? Tego nie wiemy, jednak jeżeli Morata wróciłby do Madrytu nie miałby już żadnych powodów do kompleksów. W Turynie zdobył to, czego nie miał w Madrycie i co blokowało mu drogę do częstszej gry. Znane, medialne, nazwisko.

Neymar – wielkie oczekiwania wreszcie zakończone wielkim triumfem?

Presja i oczekiwania, z jakimi mierzyć musiał się od początku swojego pobytu w Madrycie Alvaro Morata, są niczym w porównaniu z tymi, jakie od początku wiązano z Neymarem. Tak zdolnych napastników jak Morata Hiszpania “produkuje” regularnie kilku w każdym roczniku, Neymar od debiutu w Santosie w 2009 roku nazywany był graczem magicznym, mającym poprowadzić Brazylię do kolejnych wielkich sukcesów.

To właśnie z Santosem brazylijska gwiazda związała swoje pierwsze lata kariery piłkarskiej. Po debiucie w barwach słynnego klubu, ze względu na podobny styl gry brazylijskie media nazwały go “Nowym Robinho”. Podobnie jak starszy kolega, Neymar od początku czarował kibiców swoją grą na lewym skrzydle miejscowej ekipy, do bramek i asyst dorzucając co raz to nowe magiczne triki. Porównanie zatem całkiem logiczne, jednak gdzie jest dziś Neymar, a gdzie Robinho… Po błyskotliwym debiucie Neymar ani na chwile nie zamierzał się zatrzymywać, pobijając kolejne rekordy strzeleckie (5 goli przeciwko Guarani w Pucharze Brazylii). Jego kariera od początku nabrała zawrotnego tempa. Sam Pele wyznaczył go na swojego następcę w roli najlepszego piłkarza globu. Wydawało się, że cały świat stoi przed nim otworem.

Bardzo długo dużym problemem u Neymara była głowa i skandale, jakie wywoływał. Częste imprezy, kosztowne zachcianki i fanaberie oraz nieślubne dziecko powodowały duże rysy na jego wizerunku cudownego chłopca. Z roku na rok Neymar podpisywał coraz to wyższe kontrakty bijąc rekordy płacowe ligi brazylijskiej. Podczas obowiązywania ostatniej umowy z Santosem zarabiał około miliona funtów za miesiąc, więc stawkę trudno osiągalną nawet w najlepszych klubach europejskich. Od pieniędzy zaszumiało mu mocno w głowie, sam głośno przyznawał, że nie wie na co je wydawać i pozwalał sobie na zakup kolejnych jachtów, luksusowych samochodów i inne zachcianki. Oskarżano go również z tego powodu o brak ambicji i chęci sprawdzenia w europejskiej piłce. Sam zawodnik długo przyznawał, że skoro zarabiał tak dużo na swoim podwórku, gdzie był królem, to po co było to zmieniać?

Przełom nastąpił w 2013 roku. Zawodnik postanowił wreszcie posłuchać rad swojego ojca, a także selekcjonera reprezentacji Brazylii – Luisa Felipe Scolariego i zdecydował się ruszyć na podbój Starego Kontynentu. Podchody pod jego usługi czyniły wszystkie największe firmy europejskiego futbolu, jednak jasne było, że Neymar wybierze z dwójki: Real Madryt lub FC Barcelona. Ostatecznie padło na Dumę Katalonii. Sam zawodnik przyznał, że woli zagrać w drużynie z Leo Messim niż z Cristiano Ronaldo.

Eksperci wieścili trudne początku dla Brazylijczyka w Europie. Odmienny styl gry, kultura, agresywniejsi obrońcy rywali. Zderzenie z europejskim stylem gry miało być dla Neymara bolesne. Oliwy do ognia dolewała legenda Barcelony – Johan Cruyff, która nie popierała tego transferu, a brazylijscy dziennikarze martwili się o formę zawodnika rok przed mundialem na własnej ziemi.

Rzeczywiście na początku było trudno. Zaraz po przyjściu do Barcelony sztab medyczny zdecydował, że Neymar musi mocno wzmocnić się fizycznie, nabrać masy, aby móc skutecznie rywalizować z obrońcami w La Liga i Lidze Mistrzów. Oczekiwania kibiców i sponsorów po transferze były ogromne, toteż mimo wielkiej pracy fizycznej do wykonania, musiano połączyć ją z regularnym wystawianiem zawodnika w meczach katalońskiego zespołu. Nic zatem dziwnego, że na początku zawodnik miał problemy z wkomponowaniem się w styl gry Barcelony. W trakcie sezonu odniósł również dwie poważne kontuzje, po części na pewno na skutek pracy fizycznej, którą musiał wykonać, a do której nie przywykł, bazując do tej porty tylko na swoim na talencie. Ostateczny wynik w postaci 15. bramek i takiej samej liczbie asyst nie był złym rezultatem, jednak Neymar nie błyszczał w tych najważniejszych meczach sezonu, który Barcelona zakończyła jako wielki przegrany, bez żadnego trofeum.

Reprezentacja Brazylii. Temat bardzo trudny dla Neymara, pełen jak na razie smutków i rozczarowań. Po tym jak w 2010. roku był on najlepszym zawodnikiem Mistrzostw Świata U-17 oraz błyszczał w lidze brazylijskiej, wydawało się, że dostanie szansę na mundialu w RPA. Chciał tego zawodnik, chciały tego media, chcieli tego wreszcie wielcy Pele i Romario, którzy niemal błagali ówczesnego selekcjonera – Dungę, aby ten zabrał młodziana na mistrzostwa. Ten pozostał jednak nieugięty, a brak powołania na mundial był pierwszym zimnym kubłem wody na głowę Neymara w karierze reprezentacyjnej. Kolejny spadł na jego głowę 4 lata później. Tym razem oczywiście nie zabrakło go na mundialu. Scolari uczynił z niego lidera swojej reprezentacji. Neymar miał być głównym atutem reprezentacji w drodze po odzyskanie złota. Długo dobrze znosił tę presję, prując po koronę strzelca turnieju i prowadząc swoich kolegów do kolejnych rund. Załamanie miało miejsce w ćwierćfinale z Kolumbią, kiedy brutalny faul Juana Zunigi wyeliminował go z udziału w reszcie mistrzostw. Co było dalej wszyscy pamiętamy – załamani koledzy Neymara, pozbawieni swojego przywódcy zostali zdeklasowani przez Niemców w półfinale i Hoiendrów w pojedynku o brąz.

Do obecnego sezonu Neymar przystąpił zatem z podrażnioną ambicją. Tak naprawdę, to mimo wielkiego talentu nie odniósł jeszcze żadnego wielkiego sukcesu w europejskiej piłce klubowej, a także tej reprezentacyjnej. Postanowił, że czas to zmienić. Niesiony nową motywacją dojrzał, zmienił się i swój styl gry. Jest już także wreszcie fizycznie gotowy by rywalizować z europejskim topem. Razem z Messim i Luisem Suarezem tworzy najgroźniejszy obecnie tercet ofensywny na świecie. Również w reprezentacji przezywa dobre chwile. Dunga, po powrocie na stanowisko selekcjonera, tym razem uczynił go liderem swojej drużyny, która chce jak najszybciej odbudować się po mundialowej tragedii i jak na razie jej to wychodzi. Nic tylko grać i wygrywać.

Na deser – starcie w finale

Finałowe starcie w Berlinie będzie dla obu deserem, nagrodą za ciężką pracę wykonaną w obecnym sezonie. Obaj ciągle mają coś do udowodnienia innym i stanowi to ich wielką motywację. Morata już swój pierwszy cel osiągnął – udowodnił Carlo Ancelottiemu, jak bardzo mylił się w ocenie jego możliwości. Teraz czas na kolejny etap i pokazanie, że jest się zdolnym wygrywać wielkie trofea. To drugie to również największa motywacja dla Neymara. Zawodnik całą karierę wiecznie głaskany przez media wreszcie zrozumiał, do czego chce w futbolu dążyć. Z pokorą akceptuje rolę pomocnika dla Leo Messiego, ale jednocześnie realizuje swoje cele. W finałowym starciu Barcelony z Juventusem światła reflektorów będą skierowane na Messiego i jego rodaka – Carlosa Teveza. Kto jednak wie, czy przypadkiem z drugiego szeregu nie zaatakuje, któryś z bohaterów tego tekstu i nie przesądzi o końcowym wyniku spotkania. Obaj są młodzi, obaj są zmotywowani, obaj mają wszelkie predyspozycje by błyszczeć na światowej arenie. Czy któryś z nich zdobędzie Berlin?

Autor: Jakub Jarząbek
Źródło: Magazyn Boisko 3/2015

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
10 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
danilo
danilo
8 lat temu

Oj panowie pussykillerxxl i alessandro1977. Mało meczów Barcy oglądacie, skoro uważacie, że Neymar to odpad, a Barca to farselona. W sobotę możecie przełknąć gorzka pigułkę. Ale niech wygra lepszy! Pozdrowienia dla normalnych i dojrzałych kibiców Starej Damy.

Sapos93
Sapos93
8 lat temu

pussykillerxxl, alessandro1977 i deban, psujecie wizerunek porządnych kibiców Juve, aż żal patrzeć. Czytałem kilka innych artykułów i można naprawde znaleźć czasem fajne konstruktywne opinie niektórych użytkowników ale Wy wszystko psujecie i upodobniacie się do HalaDzieci 🙂 jako kibic Barcy gratuluje Juve dojścia do finału i mam nadzieje na wspaniały spektakl już w sobote. Niech wygra lepszy:)

MechanicznaPomarańcza
MechanicznaPomarańcza
8 lat temu

sapos93 Jako kibic barcy śmigaj na forum barcy pozdrawiam ForzaJuve

MechanicznaPomarańcza
MechanicznaPomarańcza
8 lat temu

Po co oglądać barce jak mamy Juve 🙂

deban
deban
8 lat temu

danilo
nie można im odbierać należnych pochwał, ale dla mnie wszystkie te katalońskie typki zachowują się jak panienki przed okresem. Idole światowej gimbazy. Jak sędziowie nie gwiżdżą od razu płacze, pląsy, żale. Po przegranych meczach cisną na wszystko, włączają zraszacze, żeby przegonić zwycięzców z własnej murawy.. - czy to jest dojrzały futbol??

pussykillerxxl
pussykillerxxl
8 lat temu

Neymar jest tym zawodnikiem, którego farselonie zazdroszę i bardzo żałuję, że nie gra u Nas.. Zwłaszcza patrząc na geniusz i finezję takiego Pepego.. :/

MRN
MRN
8 lat temu

A dla mnie jest zwykłym odpadem, który nigdy nie będzie zaliczał się do grona wielkich. Taki półgłówek nie zasługuje na koszulkę Juve !

aroninho11
aroninho11
8 lat temu

A ja osobiście podzielam zdanie obu Panów

zet_em
zet_em
8 lat temu

aroninho11 pachnie mi tu moją ulubioną komedią 😛 sam często używam tego tekstu :p
Jak dla mnie prędzej Morata będzie bohaterem ale nie dlatego, że Neymar słaby bo wcale tak nie uważam ale dlatego, że w barcelonie jest Messi...
Mimo wszystko z każdym dniem mój optymizm rośnie i jak słyszę znajomych kibiców Barcy, którzy lekceważą Juve..Mam nadzieję, że piłkarze zrobią to samo 😛

Capitan
Capitan
8 lat temu

Nic dodać nic ująć.