Na Maksa
Od A do Z był to sezon Juventusu. Bardziej niż trzy poprzednie. W nich brakowało kropki nad i, której generał Antonio Conte i jego wojsko nie umieli postawić w europejskich pucharach. Był to Juventus dwuwymiarowy i dwulicowy. Już nie jest.
Allegri Massimiliano, znany jako Max.
Sport jest piękny, bo chyba tylko on tak szybko daje drugą szansę. Spadłeś na dno, znalazłeś się na marginesie, bez pracy i ciekawych perspektyw? Nie szkodzi, przecież jutro możesz być wielki. Tak jak Allegri. W styczniu 2014 roku Silvio Berlusconi po porażce Milanu z Sassuolo wysadził go w powietrze i wydawało się, że prędko nie wróci na ziemię. Juventus, Roma, Napoli, Inter, Fiorentina były mocno obsadzone, a niżej byłemu trenerowi Milanu schodzić nie wypadało. Nadmiar wolnego czasu wykorzystał na dłuższy wypad do Nowego Jorku. Przyjemne połączył z pożyteczną nauką języka angielskiego. Szykował się do lądowania w Anglii, jego nazwisko przewijało się wśród kandydatów na trenera Tottenhamu. Świetnie płatna praca w Rosji mu się nie uśmiechała. Fiasko reprezentacji Italii na mundialu w Brazylii ustawiło go w pierwszym szeregu do zajęcia miejsca po rozstrzelanym publicznie Cesare Prandellim.
Massimiliano Allegri to szósty trener w historii, który zdobył Mistrzostwo Włoch z dwoma różnymi klubami.
Kiedy na horyzoncie pojawiła się ta szansa, niespodziewanie nadeszła burza. Antonio Conte niczym grom z jasnego nieba uderzył w Juventus, który został bez trenera. Dyrektor Giuseppe Marotta pierwszy telefon wykonał do Allegriego, którego w ten sposób wniósł na szczyt. Szybko sprowadzili go z niego kibice. Przywitali wyzwiskami, gwizdami, nagonką w mediach społecznościowych i na forach internetowych. Mówiąc wprost – był niechciany. W lipcu 2014 roku na łamach PN pisaliśmy: “To jednak tęgi fachowiec z klasą, który umie zdobywać góry. Wprawdzie to tylko przedsezonowe dywagacje, które mogą minąć się z rzeczywistością, ale niewykluczone, że to szkoleniowiec bardziej niż Conte skrojony na europejską miarę. Być może jego Juventus przestanie innych w Serie A wpędzać w kompleksy, ale sam się ich pozbędzie w Lidze Mistrzów “. Byliśmy prorokami.
Berlin.
Miał być Turyn w 2014 roku, a jest Berlin rok później. To, co wydawało się łatwe do osiągnięcia, na wyciągnięcie ręki, wręcz mu pisane, jak finał Ligi Europy na własnym stadionie, Juventus koncertowo spartolił. Półfinałowy rewanż z Benficą (w Lizbonie było 1:2), w którym gospodarze nie potrafili przebić się przez mur zbudowany z takich tuzów jak Jan Oblak, Ezequiel Garay i Luisao, mógł posłużyć za symbol niemocy i trenera, i drużyny. Conte nie wiedział, dlaczego jego ekipa, rozstawiająca wszystkich po kątach w Serie A, w europejskich pucharach z rozmiaru XXL kurczyła się do S, a piłkarze w narzuconym ciasnym schemacie, bez możliwości żadnych odstępstw nie potrafili wrzucić Portugalczykom jednego gola, a wcześniej uporać się z Galatasaray i przywieźć remisu ze Stambułu. Conte nie szukał winy w sobie, bo też ujrzał siebie i Juventus w roli ubogiego klienta z 10 euro w kieszeni, który zapragnął zjeść w restauracji, gdzie rachunki zaczynają się od 100 euro. Zafiksował się w myśleniu, że aby dużo wygrać w Europie, trzeba drogo kupić. Bez tego ani rusz, innej drogi nie było. Allegri pokazał, że była, i doszedł nią do Berlina. Max poszedł na maksa.
Champions League.
Plany zakładały awans do ćwierćfinałów. Powrót do G8 po latach rozczarowań i posuchy, bez szaleństw na transferowym rynku i po zmianie trenera, i tak wydawał się ambitnym celem. Grono umiarkowanych optymistów przetrzebiło się na półmetku fazy grupowej. Z wymęczonym zwycięstwem nad Malmoe i wyjazdowymi porażkami z Atletico i Olympiakosem, jak można było myśleć o zawojowaniu Europy?
Wróciła stara bajka o pięknym łabędziu w lidze włoskiej i brzydkim kaczątku w Lidze Mistrzów, które z sześciu kolejnych wyjazdów przywiozło skromny punkcik z Kopenhagi i na zwycięstwo czekało od lutego 2013 roku. Wtedy jeszcze prawie niezauważalnym światełkiem w tunelu, które pełnym blaskiem rozbłysło w fazie pucharowej, były gole Carlosa Teveza. Ich najbardziej zabrakło w poprzedniej edycji, z Malmoe Argentyńczyk odblokował się na dobre po 1988 dniach.
Dziesiątka.
Z Tevezem po trosze jest jak z Allegrim, którego kibice nigdy nie pokochają tak jak swojego Conte. Argentyńczyk na zawsze pozostanie u stóp Alessandro Del Piero, którego numer nie mógł jednak trafić na szersze plecy. Zresztą liczbami w Serie A Tevez przyćmił wszystkie wielkie dziesiątki Juventusu. W pierwszych dwóch sezonach Omar Sivori ustrzelił 37 goli, licznik Michela Platiniego zatrzymał się na 36 bramkach, a Roberto Baggio na 32, młodziutki Del Piero trafił tylko 13 razy. Tevez ma 39 ligowych goli i być może jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Evra Patrice.
W stadzie dinozaurów, które nawiedziły Półwysep Apeniński latem poprzedniego roku, to Francuz okazał się tyranozaurem. Inni: Nemanja Vidic, Rafa Marquez, Alex i Ashley Cole byli bezzębnymi roślinożercami. Zresztą doświadczony obrońca nie kąsał od początku. Trzeba było na niego trochę poczekać, ale się opłacało. Do Berlina pojedzie na swój piąty finał Ligi Mistrzów. Wygrał raz, przegrał trzy, w tym dwa z Barceloną. Czyżby do trzech razy sztuka?
Ferraris.
Na stadionie w Genui przypieczętował czwarty tytuł z rzędu i jeszcze raz okazało się, że nawet przy wyśrubowanych ligowych wynikach Conte zawsze jest jakiś rekord do poprawienia. Ten Juventus wprawdzie nie pozostał niepokonany jak w sezonie 2011/2012, nie przekroczył stu punktów jak w ubiegłym roku, ale wcześniej niż kiedykolwiek pozbawił konkurencję złudzeń. Po 34 kolejce było więc pozamiatane. Tymczasem Conte poczuł się mistrzem odpowiednio po 37, 35 i 36 kolejce.
Gigi.
Nie trzeba pełnego imienia ani nazwiska. Po prostu Gigi i wszystko jasne. W krótkim pieszczotliwym zwrocie mieści się wielka sympatia i cały szacunek dla kapitana Juve. Właśnie po raz szósty zdobył scudetto, wyrównał osiągnięcie Dino Zoffa. Gdyby nie werdykt calciopoli, byłby o dwie długości przed legendą. Jego tajemnica długowieczności to poczucie nienasycenia, przekonanie, że ciągle można być lepszym i zrobić coś więcej. Nie można zadowolić się tym, co już się ma. Taką naukę przywiózł w 2013 roku z Monachium, kiedy do żywego dotknęły go słowa Franza Beckanbauera o tym, że powinien już pomyśleć o emeryturze. Pomyśli, ale być może za dwa lata. W trakcie sezonu przedłużył kontrakt do 2017 roku.
Herzogenaurach.
Wystarczy krótka wizyta w Turynie, żeby się przekonać, że w dwóch największych klubowych sklepach ruch jak w ulu. Samych koszulek Teveza po 110 euro sztuka schodzi do stu dziennie. Zarabia na tym Nike, ale już od lipca charakterystyczna łyżwa zniknie z biało-czarnych koszulek i pojawi się tam logo Adidasa. Firma z siedzibą w Herzogenaurach za sześcioletni kontrakt zapłaciła 140 milionów euro. Jednak po doliczeniu różnych bonusów za cele osiągnięte w sezonie zanosi się, że i Adidas wspomoże budżet Juventusu sumą 29 milionów euro rocznie. Największą we włoskiej lidze, przeciętną na tle Manchesteru United, który utargował 94 miliony.
InnaMorata.
Włoscy dziennikarze uwielbiają, kiedy nazwisko zagra im w prasowych tytułach dosłownie (wiadomo, o kim rzecz) i w przenośni. Ileż to razy w Juventusie byli Conte-nti (zadowoleni) i są Allegri (weseli), aż wreszcie się zakochali w Hiszpanie. Juventus innaMorata – jak ulał, na zasadzie kopiuj-wklej pasowało do większości meczów z 2015 roku. Jakby Morata przez parę miesięcy bawił się w najlepsze na swoim weselu. Pan młody oczarował Starą Damę. Piękny i bestia – to on i Tevez. Walczył za dwóch, biegał z szybkością sprintera i strzelał z regularnością rasowego snajpera. “Gdyby tylko jeszcze udało się go nauczyć, żeby szybciej pozbywał się piłki ” – wzdychał Allegri. Choć nie od razu, to w Juventusie dostał to, na co próżno czekał w Realu – podstawowy skład. Znalazł się w nim po raz pierwszy pod koniec października w Pireusie. Dlatego tak późno, ponieważ lewą nogą wszedł do nowego klubu. Na pierwszym lipcowym i treningu po starciu z bramkarzem Rubinho uszkodził kolano i pauzował 75 dni. Jak wyzdrowiał i w końcu i wyleczył z gry Fernando Llorente, ci, którzy kręcili nosem, że Juventus nie powalczył o króla strzelców Ciro Immobile, tylko wydał 20 milionów euro na rezerwowego Królewskich, schowali się po kątach.
Jaja.
Urażonych z góry przepraszamy za wulgaryzm, ale jeśli chcieć dosłownie zacytować Andreę Agnellego, tego nie unikniemy. Po mistrzostwie prezydent klubu wygłosił pean na cześć Allegriego: “Trzeba mieć jaja, żeby przejąć zespół w połowie lipca i w takim stylu doprowadzić go do mistrzostwa “.
Karne.
Tevez, Pereyra, Chiellini i Padoin – ten kwartet sprawił, sprowadzając grudniowy Superpuchar Włoch z Napoli tylko do rzutów karnych, że Juventusowi przeszło obok nosa to trofeum. Poza tym niczym zakończyły się jeszcze dwie jedenastki: Vidala z Olympiakosem i Teveza z Genoą. W ćwierćfinale i półfinale Ligi Mistrzów jednak Chilijczykowi i Argentyńczykowi nogi już nie zadrżały.
Lucento.
Skończy się na Barcelonie, a zaczęło? 25 lipca od Lucento. Amatorski zespół z Piemontu, w którym gra Alessandro Bettega, syn Roberto, był pierwszym rywalem Juventusu Allegriego i pierwszym pogromcą. Wygrał 3:2, nic sobie nie robiąc z obecności Teveza, Llorente (zdobywcy obu bramek) czy Sebastiana Giovinco. Takie były złe miłego początki.
Muhammad Ali.
Najpiękniejsze porównanie na swój temat przeczytał Paul Pogba. “On łączy szybkość i elegancję z siłą. Jest jak Muhammad Ali w Serie A “. Wyceniany od 80 milionów euro w górę, chętnych nie brakuje.
Normal One.
Andrea Pirlo to dyrektor kreatywny, Pogba jest od efektów specjalnych, a Arturo Vidal – od wykończenia na wysoki połysk. W tym towarzystwie wyjątkowych pomocników najbardziej normalny jest Claudio Marchisio. Normalny tylko z pozoru, bo stanowi idealne połączenie jakości z ilością. W tym najdłuższym dla Juventusu sezonie w historii, składającym się z 62 meczów, tylko Leonardo Bonucci grał więcej od niego, ale nikt nie przebiegł więcej kilometrów. To ta ilość. A jakość? W czasie długiej nieobecności na początku sezonu i po pierwszym meczu z Borussią Pirlo bezboleśnie wszedł w jego buty i po swojemu dyrygował zespołem. Z Pirlo wykonywał mniej spektakularną robotę. Perfekcjonista.
Olympiakos .
W czwartym grupowym meczu Juventus był na musiku. Musiał pokonać mistrza Grecji, by pozostać w grze. Nie powinien to być więc dobry czas na eksperymenty, a jednak Allegri zaryzykował i po raz pierwszy w pucharach wybrał taktykę, która była jego drugą skórą i przed którą tak długo się wzbraniał w nowym miejscu pracy A więc 1-4-3-1-2. Języczkiem u wagi był oczywiście kwartet defensywny, który nie zamykał zespołu, jak ustawienie 1-3-5-2, ale go otwierał i dawał bogatsze możliwości w ofensywie. Nie ma co udawać, że tamtego wieczoru wszystko funkcjonowało tak, jak trzeba. Nie, tak z pewnością nie było. Przegrywającemu w pewnym momencie drugiej połowy Juventusowi dopisało trochę szczęścia, a emocje choćby z niewykorzystanym rzutem karnym przez Vidala były do końca, ale ryzyko się opłaciło, zwycięstwo kazało eksperyment uznać za udany. Można więc było oficjalnie ogłosić koniec ery Conte. Nastały taktyczne rządy Allegriego, który w swoje umiał wpleść to, co najlepsze zostało z poprzednika. Miał elastyczność, której zabrakło sztywnemu jak kawał pręta Conte.
Porażki .
Zdarzyło się ich sześć w sezonie. Najbardziej bolesna – z Genoą po golu w 94 minucie. Najbardziej niespodziewana – z ostatnią Parmą. Najbardziej krytykowana – z Atletico. To wtedy publicznie starli się Arrigo Sacchi z Allegrim. Sacchi: “Zagraliście pasywnie i asekuracyjnie, nie myśląc o niczym, innym, tylko o 0:0, za to zostaliście ukarani “. Allegri: “Chyba oglądaliśmy dwa różne mecze “. Najbardziej kosztowna – mogła być z Olympiakosem w Pireusie. Najłatwiejsza do odrobienia – z Fiorentiną w półfinale Pucharu Włoch. W rewanżu było 3:0. Najbardziej prestiżowa – z Torino.
Rogi .
Nadział się na nie Juventus 26 kwietnia i po 20 latach Torino w derbach zgarnęło całą pulę. Dla Byków derby to czas święty, w którym proletariat staje do piłkarskiej wojny z arystokracją. Wcześniej przed dwie dekady walczył i zazwyczaj przegrywał. Kiedy nie było wyników, liczyły się symbole, jak czerwona kartka dla Kamila Glika po faulu na Emanuele Giaccherinim, która wyniosła Polaka do rangi kapitana. W kwietniu wreszcie się udało i tym samym Torino jest jednym z dwóch (obok Genoi) włoskich klubów, który w dwumeczu dorównał Juventusowi.
Stadion .
Z jednej strony twierdza trudna do zdobycia. W lidze nie przegrał od 6 stycznia 2013 roku i 46 meczów. Ze wszystkich 102 meczów pozwolił gościom wyjechać z pełną pulą tylko cztery razy (Inter i Sampdoria w Serie A, Fiorentina w Pucharze Włoch i Bayern w Lidze Mistrzów). Z drugiej – sezam gromadzący coraz większe skarby. Jego wypełnienie to 93 procent. Największą frekwencję zanotował z Borussią – 41182 widzów. Zyski z biletów z tego meczu, z Monaco i Realem za każdym razem przekroczyły 3 miliony euro. Własny stadion i jego prężnie działające zaplecze (centrum handlowe, muzeum, klubowy sklep) są istotnym wkładem w budżet, który zwiększa się z sezonu na sezon. W najbliższym sezonie wyniesie 300 milionów euro.
Tron .
W poprzednim sezonie Teveza podsiadł na tronie króla strzelców Immobile. Teraz ma dwóch rywali: doświadczonego Lucę Toniego z Verony i młodego Mauro Icardiego z Interu. Ich przewaga polega na tym, że grają, kiedy on w lidze odpoczywa przed finałami Pucharu Włoch i Champions League. Dotychczasowe 20 goli rozebranych na czynniki pierwsze prezentuje się tak: 16 prawą nogą, w tym 2 z karnych i 1 z wolnego, 3 lewą nogą i 1 głową.
Uragano .
7:0 rozgromił Juventus Parmę w 11 kolejce. Tak wysoko w lidze wygrał po raz pierwszy od 11 września 1983 roku, kiedy rozjechał Ascoli przy jednobramkowym udziale Zbigniewa Bonka. Bardziej niż wynik w świat poszła akcja Teveza, który przejął piłkę w okolicach środkowej linii i ruszył jak huragan na bramkę. Minął trzech przeciwników i strzelił obok bezradnego Antonio Mirante. Rajd godny Diego Maradony. Nic dziwnego, że tamtego dnia Carlos zasłużył na nowe nazwisko: Tevezdona.
Carlos Tevez dopiero w drugim swoim sezonie w Juventusie zaczął strzelać gole w Lidze Mistrzów i to też przełożyło się na awans do wielkiego finału.
Wolne-wolny .
Wyjątek od reguły Pirlo uczynił w pierwszych derbach Turynu. Jego gol w 92 minucie i 56 sekundzie był pierwszym strzelonym z akcji od 17 marca 2012 roku. Nic dziwnego, że jego but wylądował za gablotą klubowego muzeum. Wcześniej i później robił swoje – bombardował z rzutów wolnych. W Serie A doszedł do 27 goli z piłki stojącej i brakuje mu jednego do wyrównania rekordu Sinisy Mihajlovicia. Czy zdąży? Jeszcze przed półfinałami z Realem powiedział, że wygranie Ligi Mistrzów będzie dobrym momentem na pożegnanie i zamianę Juventusu na Stany Zjednoczone.
Zaplecze .
Allegri to dużo, ale nie wszystko. Jego najbliżsi współpracownicy zasłużyli, żeby w tym tekście znaleźć swoje miejsce: drugi trener Marco Landucci, trener bramkarzy Claudio Filippi, trener od przygotowania atletycznego Simone Folletti, obserwator-analityk Emilio Doveri. W większości starzy, sprawdzeni znajomi z dawnych czasów.
Autor: Tomasz Lipiński Źródło: Piłka Nożna 20/2015