Sebastian, obudź się!
Po strzeleniu bramki w meczu rewanżowym przeciwko FC Nordsjaelland, Sebastian Giovinco wykonał gest tyle niepoważny, co po prostu śmieszny. Cieszynka ta, szeroko komentowana przez Juventinich na całym świecie, miała, zdaje się, na celu jednocześnie otworzyć oczy i zamknąć usta wszystkim krytykom Atomowej Mrówki. Od tamtej bramki minęły ponad trzy miesiące i z każdym kolejnym meczem coraz wyraźniej widać, że jedyną osobą, która rzeczywiście powinna otworzyć oczy, jest sam Sebastian.
Po dwuletniej grze w Parmie, do Turynu wracał silniejszy i o czym sam wielokrotnie zapewniał, doroślejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Cechami, które rzucały się w oczy najsilniej, były jednak jego niezachwiana wiara we własne możliwości oraz pewność siebie, w wielu momentach granicząca z arogancją. Z jednej strony podkreślał swoje ogromne przywiązanie do biało-czarnych barw, z drugiej zdarzały mu się wypowiedzi, którymi zrażał do siebie kolejnych kibiców. Najsilniejszym przykładem niech będzie tutaj jego rzekome żądanie dotyczące koszulki z numerem 10 na plecach. Nigdzie nie udało mi się znaleźć potwierdzenia prawdziwości tej zachcianki. W swoim czasie było jednak na ten temat na tyle głośno, że nie widzę powodu, dla którego piłkarz tak regularnie (przynajmniej w tamtym czasie) korzystający zarówno z Facebooka jak i Twittera, nie mógł zdementować tej informacji jednym, krótkim nawet zdaniem. Jakże inaczej wyglądałaby cała ta sprawa, gdyby Sebastian, zamiast raczyć nas kolejnymi fotkami z wakacji, jakkolwiek uspokoił kibicowskie nastroje. Myślę, że wytłumaczenie jest całkiem proste – Sebastian naprawdę, po raz kolejny uwierzył, że będzie naturalnym następcą Alexa. Pochlebiało mu zainteresowanie mediów oraz fakt, że Mistrz Włoch znów chce go w swoich szeregach – co więcej, chce go na tyle mocno, by zapłacić za to całkiem dużo pieniędzy.
Po beztroskich wakacjach, odświeżony i zregenerowany Giovinco rozpoczął treningi ze swoją nową – starą drużyną, w której podczas jego nieobecności zdążyło zmienić się niemal wszystko. Minęło trochę czasu od przeciętnych wyników osiąganych z Claudio Ranierim, w niepamięć poszedł również zupełnie beznadziejny sezon jaki Stara Dama zaliczyła pod wodzą Ciro Ferrary. Drużyna, za sprawą Antonio Conte przeszła metamorfozę, odbudowała się i w końcu – w pięknym stylu, rozgrywając sezon bez ani jednej ligowej porażki, sięgnęła po Scudetto. Sebastian Giovinco powrócił więc nie tylko do klubu, w którym rozpoczynał swoją przygodę z piłką nożną, ale przede wszystkim – do drużyny mistrzów, grających na poziomie z którym Gio nie miał wcześniej do czynienia. Strzelając szesnaście bramek i asystując trzynaście razy w trzydziestu meczach poprzedniego sezonu nie wydawał się być “top playerem” na którego od dłuższego czasu wszyscy czekamy, ale sprawiał wrażenie napastnika, który i tak znacząco podniesie jakość formacji ofensywnej.
Sezon rozpoczął całkiem nieźle. W drugim ligowym meczu (Udinese 1:4 Juventus, 02.09.2012), udało mu się zdobyć dwie bramki, wydawało się, że coraz lepiej czuje się w stworzonej przez Conte układance. Nie strzelał w trzech następnych meczach, po czym zaliczył mało w gruncie rzeczy istotne trafienie w meczu przeciwko Romie (29.09.2012). Przez cały październik, wychodząc przeważnie w pierwszej jedenastce nie strzelił ani jednej bramki, asystował raz. Fatalnie dla całej drużyny rozpoczął się listopad – przegrana z Interem? Na własnym boisku? I to różnicą aż dwóch bramek? Po tym blamażu wygrana z Nordsjaelland była dla Bianconerich niczym święty obowiązek. Tak też wyglądało to od początku: dwie szybko strzelone bramki (Marchisio 6′ i Vidal 23′) dały komfort i pewność, że w drużynie nie ma żadnego kryzysu a przegrana z Interem była niczym więcej niż tylko wypadkiem przy pracy. Trzecią bramkę dokłada Giovinco, i na tym samym stadionie, na którym cztery dni wcześniej skompromitowała się cała drużyna, nakazuje nam Sebastian, byśmy otworzyli oczy. Jeszcze arogancja, czy już głupota?
Przyjrzyjmy się bliżej kolejnym wyczynom naszego drogiego Wychowanka: – Już trzy dni po tym, jak otworzył światu oczy, strzela i asystuje w meczu z Pescarą (Juventus 6:1 Pescara, 10.11.2012). – Dokłada trzecią bramkę i tak już bezradnej Chelsea (Juventus 3:0 Chelsea, 20.11.2012). – Podnosi wynik na 2:0 w meczu z Torino, asystuje (Juventus 3:0 Torino, 01.12.2012). – Po jednej asyście zalicza w meczach z Atalantą (Juventus 3:0 Atalanta, 16.12.2012) i Cagliari (Cagliari 1:3 Juventus, 21.12.2012). – Strzela pierwszą i jak się okazuje – jedyną bramkę dla Juve w przegranym meczu z Sampdorią (Juventus 1:2 Sampdoria 06.01.2013). – Po miesiącu asystuje w meczu z Chievo (Chievo 1:2 Juventus, 03.02.2012). – I w końcu, po prawie dwóch miesiącach od strzelenia poprzedniej, strzela bramkę w meczu ze Sieną (Juventus 3:0 Siena, 24.02.2012). – W trzech następnych meczach Giovinco nie strzela, nie asystuje. Trzy razy schodzi z boiska przed czasem.
Czy którekolwiek z tych osiągnięć było na tyle istotne, by można uznać gest Giovinco za jakkolwiek zasadny? Przez ostatnie osiem miesięcy, Sebastian miał parę okazji, by strzelić gola, który znaczyłby naprawdę wiele – jedna z nich jest szczególna. Wiecie o czym mówię? 96. minuta meczu rewanżowego przeciwko Lazio, półfinał Coppa Italia. Jakoś mimo wszystko łatwiej było wybaczyć Claudio Marchisio, że piłki nie dobił, niż Sebastianowi to, że stojąc na przeciwko bramkarza, strzelił wprost w niego, pozbawiając się tym samym okazji, by po raz pierwszy w sezonie rzeczywiście zamknąć usta krytyków – chociaż na chwilę. Błędy zdarzają się każdemu. Meczu nie przegrał przecież Giovinco w pojedynkę, nie popisała się cała drużyna.
Czy z tej porażki napastnik Juve wyciągnął jakiekolwiek wnioski? Zdaje się, że tak, choć są one nie do końca właściwe. Z meczu na mecz Sebastian coraz bardziej przypomina szalonego jeźdźca bez głowy. Biega dużo, szybko i we wszystkich kierunkach, co niestety rzadko kiedy przynosi efekty. Podczas gdy on wypruwa z siebie żyły, Mirko Vucinić strzela… stojąc. Nie tak często jak byśmy sobie tego życzyli, ale jednak. Swoją drogą – ciekawe, co by się wydarzyło, gdyby Czarnogórzec wydobył z siebie choć połowę tego zaangażowania, które prezentuje Gio…
Teraz ręka w górę – kto dał się nabrać, na wszystkie teksty Seby, które mówiły o tym, jak bardzo dojrzał, jak poukładał sobie w głowie i jak bardzo zmienił się podczas nieobecności w Juve? Ja to kupiłam – w całości. Jeszcze niedawno miałam nadzieję, że przeciętne występy Gio są tylko wstępem do czegoś większego. Coraz mniej tak myślę. Wszystko wskazuje niestety na to, że Sebastian nadal jest dokładnie tym samym, bardzo porywczym i trochę bezpodstawnie przekonanym o swojej wielkości – chłopcem. Ciężko stwierdzić, co konkretnie zmienia butnych chłopców w dojrzałych mężczyzn. Skoro jednak problem Sebastiana nie leży w talencie, zaangażowaniu czy braku umiejętności, jedyne jego źródło znajduje się zapewne w głowie. Zamiast krzyczeć na prawo i lewo o tym jak nieustannie zasługuje na miejsce w podstawowej jedenastce, mógłby na przykład, wzorem Giorgio Chielliniego zapisać się na studia. Jeżeli jednak byłoby to zbyt duże wyzwanie intelektualne, nadal pozostaje jeszcze wiele innych dróg. Wszystko jedno, czy Giovinco odnajdzie Jezusa jak Nicola Legrottaglie, zaangażuje się w działalność charytatywną jak wielu innych kolegów po fachu, czy ogarnie swoje życie prywatne – każdy sposób jest dobry. Dopóki jednak zachowuje się jak młody, nieokrzesany jeszcze talent – a wskazują na to zarówno jego śmieszne wypowiedzi, puste gesty oraz postawa na boisku – ciężko spodziewać się po nim bramek, które naprawdę będą coś znaczyły.
Sebastianie Giovinco, obudź się do cholery! Nie masz już dziewiętnastu lat, chociaż nadal na mniej więcej tyle wyglądasz. Dorośnij! Pozbądź się w końcu kompleksu Del Piero, zacznij myśleć, przestań obrażać na cały świat. Ze swojej największej słabości – budowy fizycznej, uczyń największy atut – wychodziło Ci to już w przeszłości, czemu nie miałoby wyjść raz jeszcze? Zanim jednak zrobisz wszystkie te rzeczy, mam dla Ciebie jedną, bardzo prostą radę: zamknij usta i otwórz oczy. Skoro tak ładnie pokazywałeś nam jak to się robi, wierzę, że w końcu Ci to wyjdzie – życzę tego zarówno Tobie jak i wszystkim Twoim krytykom.
Autor : hypoMania