Sztuka magii
Ostatnio rozegrane wielkie mecze w najlepszych europejskich ligach skłoniły mnie do spojrzenia na ukochany Juventus przez pryzmat posiadanych przez niego zasobów ludzkich. Czym wygrywa się spotkania? Zwycięstwo jest składową dobrze dobranej taktyki, ambicji, woli walki, odrobiny szczęścia i umiejętności… No właśnie – w tym miejscu nasunęło mi się pytanie – jakie umiejętności zawodników są cenione wśród topowych drużyn, do których Juve chce aspirować? Wiadomo – dla każdej pozycji na boisku są inne. Poza podstawowymi, jak na przykład żelazna kondycja, siła, zwinność, celność podań czy strzałów, jest także ta, o której traktował będzie ten tekst – drybling.
Na początek zajrzyjmy na chwilę do popularnej Wikipedii: “Drybling – w piłce nożnej seria szybkich, krótkich wymachów nogami nad piłką, połączonych z nagłymi zwrotami ciała i nieoczekiwanymi zmianami kierunku lub tempa poruszania się zawodnika. W trakcie wykonywania dryblingu piłkarz posiadający piłkę powinien ją trzymać blisko stóp. Celem dryblingu jest ominięcie zawodników przeciwnej drużyny (lub “oderwanie się od nich”) w sposób uniemożliwiający im odebranie piłki.”. Choć może się to wydawać mocno uproszczone, trafia w sedno. Na przełomie lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku, w odległej Brazylii brylowało dwóch graczy, którzy wpisują się idealnie w tę definicję, stając się jednymi z pierwszych czarodziejów futbolu. Garrincha i Pele do tej pory uchodzą za archetypy piłkarzy, w pojedynkę przesądzających o losach spotkania. To prawda, że na długo przed nimi było kilka piłkarskich legend, strzelających mnóstwo goli, rozkochujących w sobie tłumy kibiców i hurtowo zdobywających trofea, ale to właśnie cudowni chłopcy z kraju kawy zapanowali nad umysłami ludzi związanych z futbolem. Wyznaczyli też pewne standardy w rozwoju piłki nożnej, które trwają po dziś dzień.
Choć futbol przez pół wieku zmienił się nie do poznania, stając się sportem szybszym, z piłkarzy czyniąc niekiedy roboty o posągowych sylwetkach, pozostał w nim jeden aksjomat – kiedy masz w nogach dar z niebios, piłkarski świat patrzy na ciebie łaskawszym okiem.
Niegdyś za wygrywanie pojedynków “jeden na jeden” w ofensywie odpowiadali głównie napastnicy. Drużyny posiadające na skrzydłach oraz w środku pomocy specjalistów od magii były wręcz skazane na sukces, bo w dawnych czasach coś takiego jak schematy taktyczne (przy tych obecnych) były dziecinną igraszką. Stąd większy nacisk kładziono na indywidualne umiejętności czarodziejów. Dziś, futbol to taka gra, w której nawet bramkarz musi umieć od czasu do czasu minąć rywala, bo uczestniczy w rozgrywaniu akcji prawie na równych prawach, co pozostali koledzy z boiska. No dobrze, może odrobinę przesadzam, ale w tym właśnie miejscu chcę postawić hipotezę – czy europejskie problemy Juventusu nie mają po części związku z brakiem zawodników, potrafiących robić błyskotliwym dryblingiem przewagę na boisku?
Wrócę na chwilę do kilku obejrzanych przeze mnie marcowych spotkań w Primera Division, Premier League oraz Champions League. Niedawne Gran Derbi, oglądane równocześnie z meczem Catania – Juventus wywołały u mnie niemały ból głowy. Oczywiście nie ma co porównywać spotkania na śmierć i życie między odwiecznymi rywalami, będącymi obecnie w trójce najlepszych drużyn świata, ze spotkaniem outsidera ligi włoskiej z jej mistrzem (aktualnym, a zapewne też przyszłym). Różnica w grze była jednak tak kolosalna, że przestałem się dziwić, dlaczego Bianconeri nie potrafili wyjść z grupy w najważniejszych europejskich rozgrywkach. Różnica głównie w tempie prowadzenia akcji całej drużyny oraz występowaniu magicznego pierwiastka odseparowanych jednostek. Praktycznie każdy z graczy przednich formacji ekip Barcelony i Realu, to specjalista od dryblingu. Di Maria szalał na lewej flance, Bale na prawej. O klasie Cristiano Ronaldo nie ma co dyskutować (nawet gdy się za Portugalczykiem nie przepada). I nie mówimy w tym momencie o zawodnikach posiadających dobry balans ciałem oraz technikę użytkową, a prawdziwych wirtuozach, robiących niekiedy na boisku zagrania rodem z PlayStation. Do tego grona blisko mają, między innymi jeden z najlepszych na świecie dryblerów wśród obrońców, Marcelo, albo wschodząca gwiazda hiszpańskiej piłki – Isco. A jak to wyglądało po stronie Barcelony? Tutaj chyba szybciej by było wymienić graczy, którzy niezbyt dobrze czują się przy mijaniu rywali… Messi, Iniesta, Neymar, Fabregas, Alves, Alba, czy nawet wchodzący z ławki Alexis Sanchez i Pedro, to absolutnie światowa czołówka jeśli chodzi o poruszaną w tym artykule umiejętność (dla czepliwych – na swoich pozycjach rzecz jasna, bo nie sposób porównać dryblingu Messiego z tym serwowanym przez Alvesa). Reasumując – obie drużyny rok w rok są wśród bukmacherów faworytami do podniesienia pucharu Ligi Mistrzów.
Słoneczną Hiszpanię zostawmy jednak za nami. Wsiądźmy w samolot i wybierzmy się na północ, za kanał La Manche. Weźmy pod lupę szlagiery Premier League: rozegrany 22. marca mecz Chelsea – Arsenal oraz rozegrany trzy dni później, Manchester United – Manchester City. Na przystawkę derby Londynu. Szybki rzut oka na wyjściowe składy obu ekip… I o ile w przypadku Arsenalu nie wygląda to tak różowo, jak życzyliby sobie jego fani (do dobrych dryblerów można zaliczyć “ledwie” Oxlade-Chamberlaina oraz, przy mocnym naciąganiu obowiązujących w tym artykule reguł, Cazorlę), to po stronie The Blues stoi mała armia czarodziejów – Oscar, Hazard, Eto’o, Schürlle, Torres (gdy ma dzień). I mowa tu tylko o tych, którzy w tym spotkaniu pojawili się na murawie. Chelsea gromi, my zabieramy nasz popcorn, wsiadamy w Routemastera, a następnie udajemy się w podróż do oddalonego o 200 mil Manchesteru, na tamtejsze derby oraz obiad. Spoglądamy na składy obu drużyn. Na zielonej nawierzchni, w czerwonych koszulkach, Juan Mata, Wayne Rooney, Danny Welbeck, a nasz ból głowy staje się nieco lżejszy, bo trzech to przecież nie za dużo… Z nadzieją patrzymy na przeciwległą stronę boiska, na zbudowaną olbrzymimi pieniędzmi plejadę gwiazd The Citizens. Ból głowy wraca jeszcze silniejszy – Nasri, Navas, David Silva, Fernandinho, a także posiadający w nogach nieco mniej czystej magii, ale mimo to potrafiący minąć w ładnym stylu rywala – Dżeko oraz Yaya Toure.
Z deszczowej Anglii pozostaje nam udać się do piłkarskiego “teatru marzeń”, po deser oraz ostateczne pogrążenie w depresji, gdy wreszcie przestudiujemy składy wszystkich ośmiu ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów. Poza wspomnianymi wyżej Realem, Barceloną, Chelsea, Manchesterem United, są jeszcze PSG (Lavezzi, Cavani, Lucas Moura, Matuidi oraz przede wszystkim i ponad nimi wszystkimi – Ibrahimović), Borussia (Reus, Aubameyang, Mychitarian, czy reprezentanci Polski – Lewandowski i Błaszczykowski), Atletico (Arda Turan, Diego Costa, Diego, Juanfran…) oraz Bayern Monachium (naprawdę muszę w tym miejscu wymieniać?). Wszystkie drużyny, które możemy wciąż oglądać w najważniejszych europejskich rozgrywkach, posiadają w swoich składach kilku specjalistów od wygrywania pojedynków jeden na jeden w ataku, a także co najmniej jednego, genialnego w tym aspekcie gry wirtuoza. Czy Juventus na tle piłkarskich potentatów wypada rzeczywiście tak blado, jak sugeruję to w tym tekście?
W pierwszej kolejności wezmę pod lupę graczy, nasuwających się w myślach każdemu fanowi Starej Damy, gdy tylko wypowie się słowo “drybling”. Giuseppe Marotta sprowadzając do drużyny Carlosa Teveza, chciał chociaż po części zapełnić w składzie lukę pozostawioną przez Alessandro Del Piero, gdy ten musiał znaleźć sobie nowe otoczenie. Na miejsce typowej “dziesiątki”, futbolowego czarodzieja najwyższych lotów, przybył podobnej postury, ale nieco innej charakterystyki napastnik, uchodzący za doskonałego technika, posiadającego szybką stopę, zwinność i iskrę bożą. Statystyki Argentyńczyka nie są jednak tak piorunujące, jak życzyliby sobie tego fani: 1,3 udanego dryblingu na mecz zarówno w Serie A, jak i Lidze Mistrzów. Gdyby spojrzeć na Carlosa tylko przez pryzmat sztuki robienia przewagi na boisku, wypada blado. Na szczęście dla nas wszystkich, posiada także wiele innych, przydatnych umiejętności, więc zostaje rozgrzeszony. Sprawdzamy jednak dalej nazwiska prezentowane na liście “Juventus squad”. Może Arturo Vidal? Perfekcyjny w niemal każdym elemencie sztuki piłkarskiej, pracowity, waleczny, niesamowicie skuteczny… ale mistrzem zwodów nie jest. Nie trzeba nawet patrzeć w statystyki (wyjątkowo marne, bo ledwie 0,4 UD* na mecz Serie A; 0,8 na LM), by wiedzieć, że Król Artur próbując na boisku sztuczek, nie prezentuje się najlepiej. Jak na przykład wtedy, gdy w jednym ze spotkań spróbował wykonać rabonę w środku pola (!), nie będąc przez nikogo atakowanym (!!), potykając się oczywiście o własne nogi. Ale Vidal to Vidal… Nie dyskutując nawet z jego przydatnością dla drużyny, rozgrzeszamy i patrzymy na innych ofensywnie usposobionych zawodników Starej Damy. Może pozostali napastnicy? Nie, oni też widocznie nie odpowiadają w Juve za wygrywanie pojedynków jeden na jeden:
– Llorente 0,4 UD w Serie A; 0,2 w LM
– Giovinco odpowiednio 0,6 oraz 0,3
– Quagliarella 0,3 oraz 0
– Vucinic 0,1 oraz 0.
No to może pocieszą nas nieco skrzydłowi? Przy taktyce 3-5-2 są przecież bardzo ważnym elementem kreowania akcji zaczepnych. “Drybling” Lichtsteinera polegający na wypuszczeniu sobie piłki obok rywala i próbie dobiegnięcia do niej jako pierwszy, nie wydaje się jednak skuteczny (średnia zaledwie 0,3 w lidze oraz w Europie). Pozostali to ledwie rezerwowi, więc nie ma co się nad nimi pastwić… Chociaż chwila! Jest jeszcze jedno światełko w tunelu! Ciemnoskóre, pochodzące z Ghany, wybitnie lewonożne, przemianowane przez Conte ze środkowego pomocnika (w Udinese), na bocznego. Kwadwo Asamoah jest na ten moment najczęściej wygrywającym pojedynki jeden na jeden zawodnikiem w kadrze Juventusu. Średnia w Serie A, na poziomie 2,3 UD (1,4 w LM), plasuje go na dziewiątym miejscu w lidze w tym aspekcie gry. Choć jest to aż o połowę gorszy wynik, niż uzyskał prowadzący Juan Cuadrado, daje pewną nadzieję na to, że w zespole prowadzonym przez Antonio Conte, również może się odnaleźć dobry drybler. Niestety, na tę chwilę Włoch ma takich graczy bardzo niewielu. W pierwszej dwudziestce rankingu Serie A znajduje się jeszcze tylko Paul Pogba (19. miejsce, 1,9 UD w lidze; 2,2 w LM), a najbliżej do dwóch młodych Bianconerich ma weteran, Andrea Pirlo (1,3 UD w lidze; 1,2 w LM). Pozostali noszący biało-czarne trykoty nie są w stanie przekroczyć pułapu jednego (!) udanego dryblingu na mecz. O, zgrozo!
Zostawmy jednak suche statystyki, bo cały ten tekst należy brać z przymrużeniem oka. Oczywiście na wygrywanie spotkań przełożenie ma tak wiele wypadkowych, że nie należy sugerować się rankingiem efektowności graczy. Liczą się przede wszystkim celne podania i strzały, żelazne płuca i równie żelazna wola walki, błyskotliwe rozwiązania taktyczne i błysk geniuszu indywidualności, przejawiający się w szczegółach…
Ale przyznajcie sami, patrząc na mecze Juventusu pod wodzą Antonio Conte – czy nie chcielibyście od czasu do czasu ujrzeć na skrzydle jakiegoś ładnego szarpnięcia? Skutecznych fajerwerków w wykonaniu piłkarskiego czarodzieja, prowadzących do wykreowania sobie sytuacji bramkowej? Ruletkę w stylu Zidane’a w środku pola, czy ośmieszające przeciwnika sombrero? Bo czym jest piłka nożna bez odrobiny magii i praktykujących ją czarodziejów…
*UD – Udany Drybling na mecz
Wszystkie statystyki za whoscored.com
Autor : Mateys