Z kryjówki banitów – cz.1

Z kryjówki banitów

część pierwsza

Ciszę niedzielnego poranka zakłócały jedynie pojedyncze szepty wartowników, niestrudzenie pilnujących bramy leśnego obozu. Obrońcy parmeńskiego częstokołu: Lucarelli, Paci, Paletta, Pisano i Zaccardo czuwali na zmianę, wiedząc, że niebawem, bo już w idy majowe, nadejdzie owiana złą sławą armia Szeryfa z Turynottingham, gromadzona w wielkim pośpiechu począwszy od lata ubiegłego roku. Na jej czele stał sam Książę Ciemności, a jego słynne zawołanie:

Cały czas do przodu, staramy się!
Wtedy nas zaskoczyli, ale tym razem się uda!
Mieliśmy sporo pecha. Znowu. Jak pech to pech, no mówię wam.
Damy z siebie wszystko! No naprawdę!

ze straszliwym wyciem powtarzali jego nieustraszeni, odziani w zdarte z kilkunastu zebr skóry, umotywowani po zęby wojownicy. Choć po wiosennych wyczynach: podwójnym zdobyciu Rzymu i obronie własnej twierdzy przed najeźdźcami z Genui niczego godnego uwagi nie udało im się już dokonać, nadal święcie wierzyli w awans do najbardziej prestiżowego rycerskiego turnieju w Europie. Strach nie paraliżował jednak zbytnio mieszkańców parmeńskiego lasu – pamiętali ostatnią, zimową wyprawę łupieżczą, w której zdobyli i splądrowali Gród Byka na oczach kobiet, starców, byków, dzieci i lokalnej drużyny piłkarskiej, o której opowiada ludowa przyśpiewka:

Hej!
My jesteśmy chłopcy, chłopcy bezjądrowcy!
Biało-czarna sukienka, a pod nią panienka

Naprawdę, rozbójnicy z parmeńskiego lasu nie mieli się czego obawiać.

Delle_Alpi: Splot kontuzji i niemocy drużyny, presja medialna go dobiły. Ostatnimi czasy w Juve był zadziwiająco i żenująco słaby. Odszedł w strasznej hańbie na banicję.
rozdział pierwszy:
The Amaurican Dream“.

Dawno, dawno temu, a dokładniej trzeciego czerwca 1980 roku w brazylijskim stanie Sao Paulo, w mieście Carapicuiba urodził się chłopiec. Przez kolejne kilkanaście lat rósł, rósł, rósł i rósł, aż wreszcie wyrósł na dorodnego młodzieńca, który postanowił spróbować swoich sił w wielkim klubie z miasta Sao Paulo, Palmeiras. Niestety, nie wyszło, dlatego okazały nastolatek zmuszony był udać się na południe, do stanu Świętej Katarzyny w poszukiwaniu pracy. Żeby nie było nudno, lubił też czasem pokopać sobie piłkę w drużynie Santa Catarina Clube, uczestniczącej w lokalnych rozgrywkach na szczeblu stanowym. Traf chciał, że jego zespół zaproszono na słynny Torneo di Viareggio we Włoszech. Tam chłopiec wykorzystał swoją szansę, prezentując się z dobrej strony, a cały piłkarski świat poznał imię nowego talentu z Brazylii rodem. Tym chłopcem był Amauri Carvalho de Oliveira, znany dziś wszystkim jako Amauri.

Italia stała się jego nowym domem, choć profesjonalną karierę rozpoczął w Szwajcarii, w klubie AC Bellinzona z włoskojęzycznej części kraju Helwetów. W pięciu rozegranych tam spotkaniach zdołał zdobyć tylko jedną bramkę, jednak swoją grą żywo zainteresował szefów Parmy. Ci postanowili najpierw sprowadzić młodego napastnika z Kraju Kawy do swojego klubu, a następnie wypożyczyć go kolejno do innych, grających wówczas w Serie A zespołów: Napoli, Piacenzy i Empoli. Tam Amauri zdołał przez półtora roku rozegrać łącznie trzynaście spotkań. Zdobył w nich jedną bramkę, po czym trafił na zaplecze włoskiej ekstraklasy, gdzie w 23 spotkaniach strzelił dla Messiny cztery gole. Ukończywszy 23 lata, miał już łącznie na koncie 41 meczów i sześć goli zdobytych w trzech klasach rozgrywkowych na kontynencie europejskim. Co więcej, podczas pobytu w Napoli poznał swoją rodaczkę i przyszłą żonę, Cynthię, z którą mają obecnie dwójkę dzieci: córkę Cindy i syna Hugo Leonardo.

W 2003 roku Amauri na zasadzie współwłasności dołącza do zespołu Chievo, gdzie po raz pierwszy zetknął się z trenerem Del Nerim. W ekipie z Werony przez rok występował razem z Barzaglim – obaj rozegrali wówczas w Serie A po 29 spotkań, w których Andrea, obecny stoper Juventusu strzelił trzy bramki, a środkowy napastnik Amauri tylko jedną więcej. W drugim sezonie jego dorobek wyniósł jeszcze mniej, bo jedynie dwa oczka w 24 ligowych występach, jednak w przypadku Brazylijczyka powiedzenie “do trzech razy sztuka” okazało się być prawdziwe. W sezonie 2005/06 Amauri zdobył dla będącego rewelacją tamtych rozgrywek Chievo aż 14 bramek – 11 w Serie A i trzy w Coppa Italia, czym wzbudził zainteresowanie Palermo. Chwilę po zdobyciu dwóch goli w przegranych przez Chievo z Lewskim Sofia kwalifikacjach do Ligi Mistrzów 2006/07, Amauri za 8,5 miliona euro dołączył do sycylijskiej drużyny, a w przeciwną stronę powędrował Denis Godeas.

Amauri w barwach Napoli, Piacenzy i Empoli.

Amauri w koszulkach Chievo, Palermo i Juventusu.

W zespole Maurizio Zampariniego rosły napastnik spędził dwa lata. W swoim pierwszym sezonie w barwach Rosanero strzelił osiem goli w 18 występach, niestety 23 grudnia 2006 roku w meczu Palermo ze Sieną zderzył się z bramkarzem rywali i zerwał więzadła krzyżowe w prawym kolanie. Kontuzja wykluczyła go z gry na siedem miesięcy, w tym czasie Palermo zakontraktowało dwóch nowych napastników celem zastąpienia leczącego uraz Brazylijczyka. Byli to Polak Radosław Matusiak i reprezentant Urugwaju Edinson Cavani. Partnerami w ataku snajpera z Kraju Kawy byli w tym czasie ponadto dwaj Włosi: Davide Di Michele i Andrea Caracciolo. Drugi sezon Amauriego na Sycylii, z nowym partnerem w pierwszej linii – wracającym do Włoch po dwóch spędzonych w Portugalii latach Fabrizio Miccolim – upłynął szczęśliwie: w 34 meczach zdobył 15 bramek i stał się łakomym kąskiem na piłkarskim rynku transferowym. Pozyskaniem piłkarza zainteresowane były czołowe kluby, jednak najkorzystniejszą ofertę przedstawili szefowie Juventusu, któremu Palermo płaciło ciągle raty za dokonany rok wcześniej transfer Miccolego.

Idol sycylijskich kibiców.

Amauri kosztował Starą Damę w teorii aż 22,8 miliona euro, jednak w praktyce suma ta była sporo niższa. W rozliczeniu oddano bowiem do drużyny Rosanero wycenionego na 7,5 mln euro Antonio Nocerino. Po odjęciu tej sumy i dwóch pozostałych jeszcze do zapłacenia za Miccolego rat oraz wobec przekazania Palermo (w zamian za 2,5 mln euro) 50% karty zawodniczej Davide Lanzafame, wychodzi na to, że w gotówce Juventus zapłacił za swój nowy numer osiem – Amauriego – niewiele ponad 10 milionów euro, czyli sumę podobną do tej, którą dostało rok wcześniej Udinese za turyńską “dziewiątkę” – Vincenzo Iaquintę. Odbyła się konferencja prasowa, szybko padły także pierwsze komentarze. Fani Juve zachodzili w głowę: “sprawdzi się… czy nie?”. W wieku 28 lat, Amauri trafił do trzeciej drużyny Serie A, mającej przed sobą występy w Lidze Mistrzów i walkę o Scudetto. Razem z nim do Turynu zawitał sprawca jego nieszczęścia sprzed kilkunastu miesięcy, austriacki bramkarz Sieny Alexander Manninger. Sen chłopaka z Kraju Kawy spełnił się. W najlepszym dla napastnika wieku Brazylijczyk dostał szansę pokazania swojej wartości w zespole z ówczesnego ligowego topu, obok takich mistrzów, jak Buffon, Chiellini, Nedved, Camoranesi, Del Piero i Trezeguet…

O Ty, co w gronie rosłych napastników
Lśnisz jak cesarz Parmy pośród niewolników
Amauri, nad mym tekstem racz mieć zmiłowanie.

Snajperze zimą z Turynu bez żalu wygnany
Któryś dwakroć trafił w Rzymu niezdobyte bramy
Amauri, nad mym tekstem racz mieć zmiłowanie.

Ty, którego zowią upadłym mścicielem
A dla niektórych żeś drewnem jest lub zerem
Amauri, nad mym tekstem racz mieć zmiłowanie.

Na czołach Twych czcicieli piętno kainowe
Jasne wyklętych światło, banitów wsparcie nowe
Amauri, nad mym tekstem racz mieć zmiłowanie.

Chwała Ci, Amauri, i cześć na biało-czarnych wysokościach
Turynu, gdzie panowałeś drzewiej w Juventusu włościach
I w parmeńskiej otchłani spadku, tam upadłeś zimą
W głąb czeluści, na samo dno ligi, gdzie nadzieje giną

Na Twoją cześć, z dna przepaści czarnego raju
Zerwę kwiaty zła, zanim u wrót piekielnego kraju
Na mecz swój przedostatni, Twej Parmy oblężenie
Zjawi się Stara Dama, dawnej potęgi wspomnienie.

(na podstawie “Litanii do Szatana“, pochodzącej ze zbioru “Kwiatów Zła” Charlesa Baudelaire (1857), tłumaczenie Bohdan Wydżga. Podlinkowany wyżej utwór “Kvety Zla” zespołu XIII.Stoleti jest muzyczną interpretacją wiersza).

Dla Amauriego, jak powszechnie wiadomo, nie ma rzeczy niemożliwych.

rozdział drugi:
A cold day in hell“.

Wrócił do siebie zmęczony popołudniowym treningiem. Był przedostatni dzień fatalnego, 2010 roku, ubogiego zarówno w bramkową zdobycz, jak i w klubowe sukcesy, obfitego za to w ligowe i reprezentacyjne rozczarowania. O takim roku Amauri najchętniej zapomniałby, gdyby mógł. Ledwo zdążył się umyć, uczesać i poprawić włoski, zadzwonił telefon.
– Amauri? To Ty? Sandokanie, słyszysz mnie?
– Tak Alex – odparł Brazylijczyk – głośno i wyraźnie – dodał z uśmiechem, natychmiast rozpoznając swojego partnera z wydziału strzeleckiego. Po czym zapytał: – Czy coś się stało? Słyszę zdenerwowanie w Twoim głosie.
– Chłopie, nie ściemniaj, tylko włączaj JuvePoland i patrz co ludzie dziś pod newsem na Twój temat napisali!
– Alex, ale przecież wiesz, że ja nie znam polskiego… – ze smutkiem odparł Amauri.
– Sandokan, weź nie gadaj głupot, tylko włącz se google translatora i czytaj. Wkurzyłeś ich.
Zaskoczony Brazylijczyk zrobił to, o co prosił go kolega. Mimochodem włączył radio.

Radio Amauriego

Usiadł przed komputerem. Z głośników radioodbiornika popłynęła smutna melodia, która zawsze miała już kojarzyć mu się z tym, co wówczas z bólem przeczytał o sobie. Jako pierwszy sylwestrowe życzenia 30 grudnia złożył mu FlooZwT: “Amauri to największa pomyłka w historii piłki nożnej, niech ten “bombardier” wysadzi się w kosmos !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!“. Zniesmaczony jsduga dodał: “Pijawa ;/ Kto tak nie twierdzi, niech pierwszy rzuci kłodą…” a krzywy11 radził: “weź chłopie spadaj już z Juve:)“. Amauri nie mógł uwierzyć w słowa fanów, którzy nie dalej, jak w 2008 roku zgotowali mu przecież niezwykle gorące powitanie w Juventusie. Upłynęła minuta, smyczki w radiu przemówiły niesłabnącym ani na chwilę żalem, malując w myślach Brazylijczyka z włoskim paszportem czarny, skrajnie depresyjny obraz nędzy i rozpaczy. W takich barwach przecież postrzegali go kibice…

Ja? Przecież ja nic złego nie zrobiłem! To wszystko wina Juventusu!

Annihilator1988 napisał: “Gość jest ewidentnie bezużyteczny, w “grze po ziemi” jest beznadziejny, a i w powietrzu nie bryluje. Out, poszedł won, precz, akysz! Sprzedać go za 6 mln, na stos z nim!“, zaś po upływie niecałych dwunastu minut mati888 powtórzył z zapałem “na stos z nim!“. Bolały słowa ghotta, który nie bawił się w uprzejmości, pisząc: “wooooon miernoto!!!! Nie chcemy cię tu i tego twojego udowadniania, jakim to jesteś boskim snajperem, bo nigdy nim nie byłeś i nie będziesz. Trafiłeś tu tylko dzięki burdelowi, jaki panuje w tym klubie od dłuższego czasu i partaczowi Secco. Jak widzę twoje pokraczne ruchy na murawie, to mi sie niedobrze robi. Zabieraj swój żel i wyjazd!!!!!“. Tego było już za wiele dla rosłego snajpera Starej Damy. Gdy upłynęło niewiele ponad sto kilka sekund radiowego nagrania, poczuł wzbierającą w nim wściekłość, chęć pokazania im wszystkim, jak bardzo się co do niego mylą, udania się gdziekolwiek na piłkarski detoks. Wraz z pierwszymi dźwiękami gitary, na gorąco, podjął decyzję na temat swojej przyszłości. Postanowił jednak zasięgnąć rady starszego kolegi po snajperskim fachu:
– Alex?
– Witaj, Sandokanie! I co, czytałeś?
– Tak. Mam już tego dość. Musimy pogadać. Tam gdzie zawsze.
– Ok.

The Station was dreanched in gloom. Alex was a ghost nowhere to be seen. I’d have to look for him.

Przygotowany na najgorsze, wysiadł z wagonu metra na stacji Roscoe Street. Po jej opuszczeniu, szybkim krokiem skierował się prosto do pobliskiej knajpy, której nazwa była tak plugawa, że aż wstyd. Tam spotkał się ze swym towarzyszem. Zamówili flaszkę miejscowego specjału. Rozżalony Amauri opowiadał:
– Stary mówię Ci… czuję się tu jak ptaszek w klatce. Jak ptaszek na uwięzi. Jak ptaszek, który utknął w gniazdku na najwyższej gałęzi i nawet nie umie narobić stamtąd na głowę przypadkowego przechodnia… Kurczę, sam już nie wiem, co mówię. Nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
– Może potrzebujesz rozmowy z psychologiem?
– Tak, ostatni, którego w klubie zatrudnili przyprowadził nam zebrę na trening i powiedział, że jak będziemy ją wzdłuż i wszerz głaskać, to poczujemy się lepszymi ludźmi.
– Hehe – zaśmiał się Del Piero – ale potem Zdenek przeraził ją uśmiechem i zryła nam kopytami nowiutką, świeżo wymienioną murawę.
– Ech, to dobijające – zasmucił się Amauri, po czym spuścił wzrok i zaczął mówić cicho: – Tak samo dobijające, jak cały ten rok 2010. Czuję się tu przegrany. W Juve już nic mi nie wychodzi. Dobija mnie to wszystko.
– Cholera, tego się spodziewałem – odparł Kapitan. Po czym odetchnął głęboko i zaczął: – Wiesz, może faktycznie potrzebujesz zmiany otoczenia. Odbudujesz się gdzieś, pograsz trochę na luzie, będzie dobrze. Mówię ci.

Jakby na potwierdzenie tych słów, z rozmieszczonych w całym lokalu głośników popłynęła pieśń, której słowa zdawały się zachęcać Amauriego do podjęcia męskiej decyzji o opuszczeniu miejsca, w którym dla fanów stał się nikim, by w dogodniejszych warunkach odbudować swoją formę, odzyskać przychylność kibiców i wiarę we własne umiejętności. Alex, nim wyszedł, poklepał przybitego kolegę z drużyny po plecach.

some may struggle and some may fall
some born to win, some born to loose
what fate may come, only time can tell
servant in heaven, king in hell!
and while some know that their time will never come
others realise that it’s never ever too late

Żegnaj, Kapitanie. Odchodzę.
rozdział czwarty:
An offer You can’t refuse“.

Pożegnawszy Kapitana, Amauri przesiedział w knajpie jeszcze kilka długich godzin, kosztując w tym czasie niejednego trunku, jednak najwięcej razy w jego kielonie wesoło chlupotał wyborowy specjał z pobliskiej gorzelni. Zaraz po wyjściu ze speluny Brazylijczyk stanął jak wryty. Gdy tylko drzwi knajpy z trzaskiem zamknęły się za nim, z przerażeniem spostrzegł, że wszystko wokół zdążyło zaskakująco zmienić swoją postać. Po wąskiej, bocznej uliczce nie było już ani śladu, przed nim jak okiem sięgnąć wiła się zwykła leśna dróżka, a pomiędzy potężnymi, wysokimi drzewami panował niepokojący półmrok. W oddali gęstniała wieczorna mgła. Nieustraszony bombardier pokręcił głową, zdumiony tym, co zobaczył. Sam nie wierzył własnym oczom Wziął głęboki oddech, a chłodne powietrze wypełniło jego płuca, nieco go otrzeźwiając. Otworzył szeroko oczy, nie wierząc ciągle w to, co widzi. Krążył chwilę bez celu po ścieżce, jednak świat, który pamiętał tak dobrze zniknął bezpowrotnie. Gdy po kilkunastu minutach miotania się w miejscu, zdezorientowany i spocony podparł się o pobliski pniak, coś zimnego prześlizgnęło się wokół jego stóp. Amauri zadrżał i czym prędzej ruszył przed siebie, by oddalić się stąd i jak najszybciej przekonać, co to za miejsce

Zapadał mrok. Zszokowany, będący pod wpływem alkoholu Amauri sam nie wiedział, co się wokół niego dzieje.

Przerażonego napastnika bolały plecy, głowa, nogi, dziupla i wszystkie gałęzie. Biegł przed siebie ile sił w nogach, na oślep. Z trudem łapał równowagę. Wreszcie potknął się o coś twardego – kamień lub wystający korzeń, po czym legł jak długi na wilgotnej ziemi. Nie stracił przytomności, ale poczuł, jak ktoś mocno chwyta go za ramiona, pomaga wstać i wlecze pomiędzy drzewa. Oszołomiony, wymamrotał kilka niewyraźnych słów i pozwolił się prowadzić. Był tak zdezorientowany i zrezygnowany, że przyjąłby nawet pomoc samego diabła, byle się stąd wydostać lub chociaż zrozumieć, co się właściwie stało. Wciąż podtrzymywany szedł, włóczył się i czołgał długo. Zbyt długo, by zapamiętać ścieżkę w leśnym labiryncie. Czuł się jak zagubione dziecko, jak Alicja po drugiej stronie lustra. Nie miał pojęcia, co czeka go dalej. Pijany i zdany na łaskę nieznajomych mieszkańców lasu powoli popadał w odrętwienie. Wtem czyjeś ręce wepchnęły go do wnętrza oświetlonej łuczywem pieczary. Nie wiedząc czego się spodziewać, Amauri wyprostował się i rozejrzał dookoła…

Stał i długą chwilę przyglądał się ze zdumieniem. Nie wiedział, co ma zrobić.

Przed nim siedziało kilkunastu obdartych, w większości młodych mężczyzn o wyglądzie zbiegów z dawnych legend, pospolitych łotrzyków, bohaterów zbójeckich opowieści. Ubrani byli w lekkie, mocno znoszone spodnie i ciepłe, noszące wyraźne ślady zużycia kurtki. Przytroczone do pasów noże złowrogo błyszczały w świetle pochodni. Przypatrywali się uważnie przybyszowi, jego wzrost i potężna postura od razu wywarły na nich spore wrażenie. Amauri spojrzał w lewo i dostrzegł ustawione rzędem kołczany, pełne długich, cienkich strzał. Przy każdym kołczanie stał wielki, cisowy łuk, przy niektórych również krótkie miecze lub długie, lekkie włócznie. W głębi jaskini, przy obszernym, zbitym z desek stole samotnie siedział chudy, łysy, przygarbiony łowca. Był niezwykle niskiego wzrostu. Przypatrywał się chwilę niespodziewanemu przybyszowi, strzepując przy tym mrówkę z rękawa. Trafił ją jednym, atomowym pstryknięciem palców, po czym uśmiechnął się i spytał:

– Kim jesteś?
– A… A… Am Am Am… – wyjąkał speszony Brazylijczyk.
– Am am? Jesteś głodny? A może spragniony zacnego trunku? – ciągle lekko się uśmiechając spytał nieznajomy, po czym wstał i podał Amauriemu kufel pełen piwa. Wojownicy podnieśli w górę trzymane w rękach, równie wielkie kufle i zakrzyknęli z zapałem:
– Carlsberg! Part of the game!

Amauri skosztował złocistego napoju, po czym, ośmielony, spytał:

– Co to za miejsce? Kim jesteście?
– Dla Ciebie na razie nikim. My banici, nie mamy innej wartości niż ta, którą sami umiemy w sobie dostrzec – odparł stojący nieopodal, krótko przystrzyżony jegomość w sutannie. Amauri spojrzał na niego zdziwiony.

– Cóż, może kiedyś sam to zrozumiesz, jeśli staniesz się jednym z nas – dokończył mnich. – Jestem Braciszek Tuckandreva, do usług. To – wskazał na niskiego wojownika – jest nasz dowódca, Robin Hood. A to jego zastępcy w wesołej kompanii: zbieg z genueńskich galer, za młodu sławny, turyński paladyn imieniem Raffaele i jego wujek z Bułgarii, Waleri Bożinow. A Ty kim jesteś?

Amauri nie wiedział, co odpowiedzieć. Szepnął tylko:
– Nie wiem, co podali mi w tamtej spelunie, ale to serio zakrzywia czasoprzestrzeń… – po czym podszedł bliżej siedzących wokół łowców, przyjrzał się im chwilę i już miał się przedstawić, gdy nagle z najciemniejszego kąta pieczary wyszli, jeden po drugim, czterej starsi jegomoście, a każdy prócz najniższego miał u boku jakiś muzyczny instrument. Brazylijczyk pomyślał: “Minstrele… ale skąd oni… tutaj…” lecz nim zdążył się odezwać, uciszyli go i przedstawili się kolejno jako Ronnie, Geezer, Vinny i Tony. Pierwszy z nich – niskiego wzrostu, długowłosy, wędrowny śpiewak oświadczył:

– My wiemy, kim on jest – na te słowa zaległa cisza, a pieśniarz jeszcze głośniej dodał: – Tak, to właśnie jego nadejście zapowiada starożytna pieśń, którą tak często słyszeliście w naszym wykonaniu. Spójrzcie na tę niezrównaną postawę siłacza, ruchy człowieka czynu i imponującą fryzurę! To bez wątpienia Mały John Amauri, osiłek jakich mało, a przy tym strzelec wyborowy, legendarny bombardier i nieustraszony mściciel! Posłuchajcie i zobaczcie, kim tak naprawdę jest ten, który zawitał dziś w nasze progi, kogo sprowadziliście tutaj, do zapomnianej przez Boga i ludzi kryjówki banitów z lasu Parmwood…

I am anger
under pressure
locked in cages, a prisoner
the first to escape
I’m standing alone, but I can shock you!
I am wicked
I am legion
I’m a giant
rebel rebel
I’m a monster
all together, you’ll never be stronger than me!
holy outlaw
ride together, don’t try it
the power’s in one!

Po takiej prezentacji nikt, z Amaurim włącznie, nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, kim jest niespodziewany gość leśnej gromady. Sam zainteresowany podszedł do przywódcy banitów, niskiego wzrostem, lecz wielkiego duchem Robin Hooda i ścisnąwszy jego prawicę, zapytał:

– Skąd takie przezwisko, stary? Dlaczego właśnie “Robin Hood”?
– Robin, bo nie Batman. A Hood, bo kaptur.
– Jaki kaptur? – spytał zaskoczony Brazylijczyk.
– Popatrz na to zdjęcie. Tylko się nie śmiej:

Kaptur, jaki jest, każdy widzi.

– Teraz rozumiem… szepnął Mały John / Amauri, sam nie wiedząc, którym z nich jest tak naprawdę w tej całkowicie nowej dla siebie rzeczywistości. Nim minęła noc, poznał wiele radosnych, zbójeckich przyśpiewek, dobiegło też jego uszu kilka spośród najpopularniejszych historyjek, które zbiegli myśliwi zwykli opowiadać sobie wieczorami, przy ognisku lub w trakcie biesiady w ich bezpiecznej, jaskiniowej kryjówce. Rozmawiając z łowcami, Brazylijczyk posłyszał również wiele smutnych, gorzkich, nierzadko tragicznych opowieści, pełnych niesprawiedliwości i ludzkiego okrucieństwa. Wtedy motywy kierujące banitami stały się dla niego jasne. Choć na początku miał wiele obaw i wątpliwości, to z czasem pozbył się ich zupełnie. Szybciej niż myślał wpasował się w nową dla siebie sytuację, rozumiejąc, że jego pobyt w parmeńskim lesie to nie sen.

Amauri nie wahał się zbyt długo – nim wzeszło słońce, postanowił przystać do wygnańców, by dzielić z nimi trudy leśnego życia i cieszyć się swobodą z dala od wielkomiejskiego harmideru, ciśnienia, presji wyniku, których sam miał już tak naprawdę po dziurki w nosie. Teraz czekała go walka o przetrwanie i czuł, że takie wyzwanie odpowiada mu bardziej, dlatego prędko przestał żałować tego, co się stało i tęsknić za przeszłością. O brzasku wszyscy dla ochrony przed chłodem owinęli się w ciepłe koce, po czym – wystawiwszy obozowym zwyczajem straże – zasnęli. Łowcy z reguły nie wyruszali na wyprawę w ciągu dnia, woleli w swojej sytuacji działać pod osłoną nocy. Czekali. Tymczasem na zewnątrz zima ścieliła wszystkim mieszkańcom lasu Parmwood miękkie, białe posłanie, wiatr hulał także na ulicach dalekiego, położonego u stóp wysokich gór miasta o budzącej grozę nazwie Turynottingham. Był pierwszy dzień lutego. Pierwszy dzień Małego Johna Amauriego w kryjówce banitów.

Juve! Storia di un grande Amauri!

przeczytaj również:

Adwokat Diabła?


Czy chciałbyś powrotu Amauriego do Juve?
Zobacz wyniki

Czy Amauri wróci do Juve na kolejny sezon?
Zobacz wyniki

Autor: JuveCracow

Zapisy na Juventus-Milan!

Subskrybuj
Powiadom o
19 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

Juve#77
Juve#77
13 lat temu

Wciągnąłem się w tą lekturę. Więcej takich opowieści proszę. Brawo mistrzu 😉

Stawik
Stawik
13 lat temu

Mistrz!! popłakałem się z 3 razy ze śmiechu... 😀 naprawdę niezły txt oby takich więcej 😀

Qba
Qba
13 lat temu

Świetny tekst

Matti_Juve
Matti_Juve
13 lat temu

dobry tekst:) a problem to marotta i del neri ---> Moggi i Lippi - oni odrodzą juve, dać im szanse:)

777pawel
777pawel
13 lat temu

świętny tekst a szczególnie początek:)

karosznurek
karosznurek
13 lat temu

Świetny tekst.

annihilator1988
annihilator1988
13 lat temu

Cóż, wydaje mi się, że w przyszłym sezonie gromadka "leśnych dziadków się powiększy". Może o Zdenka, może o Hasana :]

19
19
13 lat temu

ten amauri nigdy bramek nie strzelal, jak mu ten secco mogl dac tak wysoki kontrakt

cichy84
cichy84
13 lat temu

ale laska Amauriego jest paskudna

kedzior1392
kedzior1392
13 lat temu

Zdenas the best!

evuj
evuj
13 lat temu

genialne, widzę że użyłeś twórczości Comy w niektórych fragmentach

JuveCracow
JuveCracow
13 lat temu

Dziękuję wszystkim za komentarze! Druga część tekstu - początkowo po prostu dodana do pierwszej - ze względu na swoją długość została od niej ostatecznie oddzielona i zamieszczona jako osobny artykuł, który można znaleźć pod tym linkiem: http://www.juvepoland.com/text.php?id=1146 do @D@$ no i miałeś rację, faktycznie nie zagrał. Ale za to miło było popatrzeć, jak się po meczu długo z Buffonem witali 😉 do evuj tak, fragmenty, które masz na myśli -… Czytaj więcej »

Brutalo
Brutalo
13 lat temu

Bardzo podobał mi się ten tekst 🙂

Donnie
Donnie
13 lat temu

Świetny tekst! Tylko zapomniałeś o jeszcze jednym banicie: Mirante.

aroninho11
aroninho11
13 lat temu

przeczytałem tylko urywki, min. ten ze sprzedażą DIEGO.. I wiecie co? Nie nawidzę Marotty.

deszczowy
deszczowy
13 lat temu

Dobre, dobre 🙂

@D@$
@D@$
13 lat temu

Dobry text, ale Amauri raczej jutro nie zagra

Pluto
Pluto
13 lat temu

ma ktoś streszczenie? ;p

Wadzgi
Wadzgi
13 lat temu

Dobrze się to czyta, szacun.

Lub zaloguj się za pomocą: