Orłów cienie

Choć ich wkład w sukcesy Juventusu i Napoli jest niepodważalny to nie rzucają się w oczy, są prawie nierozpoznawalni i wielu nie zna nawet ich nazwisk.

Przedstawmy ich więc. Marco Landucci i Francesco Calzona są tymi ludźmi z cienia, bez których Massimiliano Allegri i Maurizio Sarri czuliby się jak bez ręki. Prawej ręki. Razem niejeden mecz już wygrali, niejeden przegrać zdążyli, znają się od lat.

JAK STARE MAŁŻEŃSTWA

Staż pierwszego związku wynosi dziewięć lat i w tym czasie ich wspólny szlak bojowy wiódł od Cagliari przez Milan do Juventusu, drudzy pozostają wierni sobie od 1999 roku, a do zaszczytów w Napoli doszli przez niziny Tegoleto, równiny Werony, Avellino, Perugii Grosseto, Aleksandrii i Sorrento oraz lekkie wzniesienie Empoli. Tak długa relacja wcale nie jest czymś niezwykłym w calcio. Krok z tyłu za Luciano Spallettim jeszcze dłużej, bo nieprzerwanie od 1997 roku, stoi Marco Domenichini. A tam, gdzie Fabio Capello, był zawsze od 1987 roku Italo Galbiati. 27 lat współpracy to być może nawet nieoficjalny rekord świata.

Landucci miał niezłe papiery bramkarskie, które sprawdzały się w Fiorentinie i niewiele w nich zabrakło do zdania egzaminu reprezentacyjnego. Mowa o drugiej połowie lat 80. XX wieku. Po zakończeniu kariery płynnie przeszedł na szkolenie bramkarzy i w takiej roli spokojnie trwał do czerwca 2008 roku. To Allegri dojrzał w nim zadatki na kogoś ważniejszego w sztabie i uczynił asystentem w Cagliari. Po przejściu do Milanu sytuacja trochę się skomplikowała, gdyż miejsce po prawicy pierwszego trenera zajmował przez zasiedzenie Mauro Tassotti. Allegri z Landucciego oczywiście nie zrezygnował, tylko formalnie przydzielił mu stanowisko trenera bramkarzy. W praktyce korzystał z jego usług jak w Cagliari. Natomiast w Juventusie obywa się już bez żadnej zasłony dymnej.

Natomiast Calzona był tym, który załatwił posadę Sarriemu w Tegoleto. Niby nic takiego wielkiego – drużyna amatorska z Toskanii, gdzie do trenowania bardziej się dopłacało, niż na tym zarabiało, i należało to zajęcie traktować jak hobby. Sarri był jeszcze pracownikiem banku, a Calzona przedstawicielem handlowym producenta kawy i po godzinach piłkarzem, który polecił do klubu niegroźnego wariata mającego fioła na punkcie futbolu i taktyki. Kiedy Sarri przeszedł na zawodowstwo, pociągnął za sobą pierwszego promotora. Dziś widać go na bliższym planie częściej niż Landucciego, ale to tylko z powodu krewkiego charakteru Sarriego, który kilka razy w sezonie daje odesłać się na trybuny i w ten sposób zwalnia miejsce przy ławce asystentowi. To on wtedy udziela wywiadów i pozwala się śledzić oku kamery. Na podobne uprzejmości ze strony bardziej wyrozumiałego dla sędziów Allegriego jego cień prawie nigdy nie może liczyć.

Zdaje się, że zarówno Landucci, jak i Calzona zaliczają się do typów niepchających się za kierownicę, których w zupełności satysfakcjonuje rola pilotów. Ich ambicjom i charakterom to wystarcza. Podobnie rzecz ma się w przypadku, znanego świetnie w Neapolu, Nicolo Frustalupiego. On w 2002 roku znalazł ojca chrzestnego w osobie Waltera Mazzariego i świeci tylko światłem odbitym. Jak Mazzari zgasł na czas jakiś po zwolnieniu z Interu, to on także, zaś Watford jest ich już siódmym wspólnym miejscem pracy.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZBIOROWA

Bo właśnie asystenci dzielą się na szare eminencje i przyczajone tygrysy. Do tej drugiej kategorii zaliczał się Antonio Conte, który terminował w Sienie u Luigiego Di Canio i już wtedy trudno mu było utrzymać się w ryzach. Kiedy kilka lat później sam przejął stery tego klubu, do pomocy znalazł człowieka, z którego strony nie musiał obawiać się podgryzania czy niezdrowej konkurencji. Angelo Alessio to wzór podwładnego (młodsza wersja wspomnianego już Tassottiego): z ciekawą piłkarską przeszłością, uczciwy, pracowity, oddany i pomysłowy. I niepchający się na afisz.

Co innego Massimo Carrera. Jego Conte zastał w Turynie i włączył do sztabu. Ze względu na dyskwalifikację za udział w aferze bukmacherskiej, która w sezonie 2012/13 objęła pierwszego i drugiego trenera, to on formalnie prowadził zespół w Serie A i Lidze Mistrzów. Poszło całkiem nieźle, z 10 meczów wygrał siedem i trzy zremisował, posmakował odpowiedzialności i płynącej stąd adrenaliny. Poczuł, że chce być tym pierwszym, i w pogoni za marzeniami wyjechał aż do Moskwy. W Spartaku zaczął jak w Juventusie, z drugiego szeregu, ale szybko stanął na czele stada. Okazał się bardzo dobrym samcem alfa i poprowadził Spartak do wyników, które przeszły najśmielsze oczekiwania.

Obok Rafy Beniteza w Napoli dojrzewał Fabio Pecchia. Wprawdzie Hiszpan dostał go z przydziału, ale panowie przypadli sobie do gustu. Na tyle mocno, że ich trzyletnia współpraca w Napoli obyła się bez zgrzytów i znalazła kontynuację w Realu Madryt i następnie w Newcastle. Wszechstronnie wykształcony Pecchia (prawnik i trener pierwszej klasy) chciał jednak wejść na własną ścieżkę kariery. Taką szansę stworzyła mu Verona, którą stara się wprowadzić do Serie A.

Zza pleców Roberto Manciniego już dawno wyszedł Sinisa Mihajlović, za którego z kolei umiał się schować Attilio Lombardo, mający przecież za sobą przeszłość pierwszego szkoleniowca. Natomiast rzadko zdarza się we Włoszech, co w Polsce do wyjątków wcale nie należy, żeby po zwolnieniu pierwszego szkoleniowca zespół przejmował jego asystent. Oni są jednością. Jak bracia. Dymisja jednego oznacza odejście drugiego, zresztą jak i całego sztabu.

Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna 12/2017

Zapisy na Juventus-Milan!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

Julek997
Julek997
7 lat temu

Dla mnie po Allegrim trenerem Juve powinien zostać Carrera. Co on robi w Spartku, może zdobyć dla nich mistrza pierwszy raz od 2001 roku !

Lub zaloguj się za pomocą: