#FINOALLAFINE

Bitwa o Turyn

17 listopada 1991 roku. Stadio Delle Alpi w Turynie. Derby stolicy Piemontu, które na zawsze wpisały się w niechlubną historię włoskiej piłki. Tamtego dnia piłkarze Juventusu i Torino wypowiedzieli sobie totalną wojnę, w której nikt nie brał jeńców…

To wszystko odbyło się w czasie wielkiego prosperity włoskiej Serie A w Europie. Zarówno Juve, jak i Torino były ważnymi zespołami, mającymi swoje plany i ambicje. Jedni i drudzy byli na bardzo podobnym poziomie. Juventus starał się podnieść po nieudanym dla siebie sezonie 1990/1991, ale jeszcze rok wcześniej był triumfatorem zarówno Pucharu UEFA, jak i Pucharu Włoch. Torino natomiast znajdowało się w swoim najlepszym okresie od lat. Grało fajną piłkę i kilka miesięcy po tamtych listopadowych derbach, miało zagrać w wielkim finale Pucharu UEFA.

Bianconeri prowadzeni byli przez Giovanniego Trapattoniego, który powrócił do nich po pięciu latach pracy w Interze. Na listopadowy mecz wyszli w swoim najmocniejszym ustawieniu, z ofensywnym trójkątem Roberto Baggio – Pierluigi Casiraghi – Salvatore Schillaci na czele. Stefano Tacconi w bramce, Massimo Carrera, Jurgen Kohler, Julio Cesar, Luigi De Agostini w obronie, Stefan Reuter, Giancarlo Marocchi, Angelo Alessio w drugiej linii oraz wspomniane ofensywne trio. Juventus 1991/1992 to była wybiegana drużyna walczaków, nieodpuszczająca nawet centymetra boiska, oparta z przodu o geniusz Baggio i skuteczność Schillaciego i Casiraghiego. Ten ostatni był dodatkowo pierwszym obrońcą zespołu. Casiraghi uwielbiał walkę wręcz z przeciwnikami i był świetnie ułożony taktycznie. Wiedział jak się ustawiać, często wracał za swoim przeciwnikiem nawet na wysokość własnego pola karnego.

Torino zbudowane było w oparciu o podobną filozofię. Emiliano Mondonico, dziś już nieco zapomniany szkoleniowiec, stworzył znakomicie rozumiejący się mechanizm, który łączył w sobie dużą finezję i rozmach w ofensywie z agresją i dyscypliną taktyczną w defensywie. Luca Marchegiani w bramce, Pasquale Bruno, Roberto Cravero, Roberto Mussi i Enrico Annoni w obronie, Giorgio Venturin, Luca Fusi, Rafael Martin Vazquez i Roberto Policano w pomocy, Gianluigi Lentini pomiędzy liniami oraz Giorgio Bresciani w ataku. Granata zagrali tego dnia bardziej zachowawczo niż zwykle. W składzie zabrakło świetnego belgijskiego pomocnika Scifo, a ponadto Mondonico nie wystawił na plac klasycznej, silnej “dziewiątki”. Potężny, brazylijski środkowy napastnik Walter Casagrande tym razem usiadł na ławce rezerwowych. Jego zastępca Bresciani był szybszy i ruchliwszy, ale też zdecydowanie słabszy fizycznie. Gwiazdą tamtej drużyny Torino był błyskotliwy Lentini. To był talent na miarę największych ofensywnych graczy planety. Był znakomity technicznie, szybki i szalenie elegancki w ruchach. Mógł grać na wielu ofensywnych pozycjach, ale tym razem Mondonico ustawił go jako “fałszywego napastnika”. O agresywne usposobienie zespołu, jak zwykle z resztą, zadbać mieli przede wszystkim Bruno, Annoni i Policano. “Zwierz”, “Tarzan” i “Rambo”. Pseudonimy mówiły o nich absolutnie wszystko. Bruno i Annoni byli bezwzględnymi, twardymi jak skała obrońcami. Policano natomiast silnym fizycznie graczem drugiej linii, dysponującym potężnym uderzeniem z dystansu i niesamowitą wydolnością. Tak. Tamtego dnia, jedni i drudzy mieli swoje argumenty.

Mecz, jak każdy inny wówczas w Italii, rozpoczął się o godzinie 15.00. Atmosfera była gorąca. Stadio Delle Alpi było jak wulkan. Wulkan emocji. Ultrasi jednej i drugiej ekipy szukali ze sobą zwarcia od samego rana. Ulice stolicy Piemontu, na długo przed pierwszym gwizdkiem arbitra, obstawione były kordonami policji. Klimat udzielił się piłkarzom. Gracze Juventusu i Torino wyszli na mecz z nożami w zębach…

Destrukcja, paraliż gry i wzajemne uprzykrzanie sobie życia stały się celem samym w sobie. Mało kto chciał grać i kreować. Drużyny były skupione tylko i wyłącznie na przeciwniku. Pojedynki Casiraghiego z Pasquale Bruno to była prawdziwa walka wręcz. Wślizgi, łokcie, stemple, prowokacje. Turyńskie ekipy od początku próbowały wszystkiego. Na efekty nie trzeba długo czekać. Ale po kolei…

Już w 11. minucie gry Juventus objął prowadzenie. Angelo Alessio precyzyjnie dośrodkował z lewej strony, a w polu karnym Torino najwyżej do futbolówki wyskoczył właśnie Casiraghi. 22-letni środkowy napastnik Juve precyzyjnym uderzeniem głową pokonał Marchegianiego. Piłkarze Torino wpadli w szał…

Kilka minut po tej bramce z boiska wyleciał Bruno. Popularny “Zwierz” po raz kolejny sponiewierał Casiraghiego. Arbiter Piero Ceccarini nie miał wyjścia i pokazał obrońcy Granata drugą – na przestrzeni tych kilkunastu dotychczasowych minut – żółtą kartkę. Pomimo wyraźnego ostrzeżenia ze strony sędziego, reszta nadal grała swoje. Annoni, Policano, Cravero po stronie Torino oraz Kohler, Carrera i Julio Cesar po stronie Juve polowali bardziej na kości niż grali w piłkę.

To nie mogło się dobrze skończyć. W drugiej części gry czerwoną kartkę zobaczył Policano. Pomocnik Torino najpierw ostrym wślizgiem wszedł w nogi Schillaciego, a następnie wymierzył przy linii bocznej potężnego kopniaka w twarz Casiraghiemu. To było jedno z najbrutalniejszych zagrań, jakie kiedykolwiek widziano na europejskich boiskach. Także ze względu na jego intencjonalność.

Od tego momentu podopieczni Mondonico zostali na boisku w dziewięciu. Juventus skupił się na defensywie i chronieniu własnych nóg. Mecz praktycznie dobiegł końca. Zostały po nim jedynie duży niesmak, polemiki i wzajemne pretensje.

Bohaterem tamtego listopadowego, krwawego popołudnia w Turynie bez wątpienia był młody Pierluigi Casiraghi. Potężnie obity, ale walczący jak lew napastnik grał niezwykle nowocześnie. Cofał się po piłkę, pracował za dwóch i nieustannie wywierał presję na graczach Torino. Snajper Juve doskonale odnajdywał się w walce wręcz. To po faulach na nim boisko przedwcześnie opuścili Bruno i Policano. I co najważniejsze, to przecież Casiraghi strzelił jedyną bramkę dnia. Tak, to zdecydowanie był jego mecz.

To były najbrzydsze derby stolicy Piemontu, jakie widziałem w życiu. To już nie był sport” – mówił po spotkaniu dziennikarz Beppe Barletti, opisujący mecz dla kanału Rai Due. Trudno o bardziej sugestywny komentarz, niemniej warto pamiętać, że takie bitwy także tworzyły wielką historię calcio…

Autor: Łukasz Rodacki
Źródło: www.rfbl.pl

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
9 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
CzeczenCZN
CzeczenCZN
8 lat temu

Heh - świetny artykuł. Ciekawa lekcja historii dla kibiców którzy w tych czasach byli małymi dziećmi.

Cóż mogę powiedzieć? Proszę o więcej!

zbysioJuve
zbysioJuve
8 lat temu

No w mordę, nawet nie wiedziałem, że Casiraghi grał kiedyś w Juve. Tak w ogóle to sam mecz niewiele mi mówi, ale tych zawodników Granaty to kojarzę jak grali w którymś tam roku w finale Pucharu UEFA z Ajaksem a który to finał miałem możliwość oglądać. Po wyrównanych meczach i bodajże dwóch remisach 2-2 u siebie i 0-0 na wyjeżdzie nie zdobyli jednak tego pucharu, aczkolwiek dobrze się w nim zaprezentowali.

mmm
mmm
8 lat temu

Dla ciekawych - tu lepiej widać kopniaka w twarz (po 0:10): https://www.youtube.com/watch?v=Fy6ULcszhKo

MichałJuve124
MichałJuve124
8 lat temu

Busquets jak by to zobaczył...

Makiavel
Makiavel
8 lat temu

Niestety od tego czasu widziałem już sporo brutalniejszych zagrań niż ten kopniak. Ale mecz faktycznie rzeźnicki.

Wojtek
Wojtek
8 lat temu

Cisnęli nas w 9tke, no nieźle 😀

konradabc
konradabc
8 lat temu

interesujący artykuł 🙂

rado
rado
8 lat temu

Pinturinchio
On chyba debiutowal w derbach wtedy, nie w ogóle, ale i tak warto odnotować 🙂

Pinturinchio
Pinturinchio
8 lat temu

Warto wspomnieć że debiutował wtedy w naszych barwach nie kto inny jak Antonio Conte 🙂