Chłopak z gitarą
Oto pojawił się i on. W kapelusiku a la Charlie Chaplin, w okularkach jak John Lennon, z zarostem w stylu Johnny’ego Deppa, w kożuszku wyjętym z szafy dziadka. Po prostu ekscentryk. Jego powrót do Serie A nie przeszedłby niezauważony, nawet gdyby trafił do innego klubu niż Juventus.
Po co mistrzom Włoch Pablo Osvaldo, jeśli zatrzymali Fabio Quagliarellę, Sebastiana Giovinco i przede wszystkim Mirko Vucinicia, a Carlos Tevez i Fernando Llorente łatwo nie oddadzą miejsca w podstawowym składzie? Są dwie krótkie odpowiedzi. Po pierwsze – bo tak chciał Antonio Conte, po drugie – trafiła się okazja.
Uczeń Zemana
Conte o mocy tkwiącej w pochodzącym z Buenos Aires napastniku przekonał się na własne oczy ładnych parę lat temu. Była mniej więcej połowa 2006 roku, został zwolniony z Arezzo i wolny czas wykorzystał na odbycie nieoficjalnego stażu w Lecce. Prawdopodobnie wielu kibicom Juve przechodzą ciarki po plecach na myśl, że wielbiony przez nich trener brał lekcje u Zdenka Zemana, śmiertelnego wroga numer 1. Ale tak było, i Conte tego nigdy nie krył. Dziś zgrabnie przeskakuje nad błotem, którym Czech w przeszłości obrzucił Starą Damę, i ma odwagę powiedzieć, że uważa go za mistrza ofensywnych rozwiązań i schematów. A osiem lat temu pojawiał się na każdym treningu Lecce i jego wzrok dość szybko przykuł 20-latek, któremu wszystko przychodziło z dziecinną łatwością. Także Zeman doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Namówił działaczy do wypożyczenia Osvaldo z Atalanty Bergamo. Za 625 tysięcy euro. Dopóki Zeman trzymał stery w rękach, dopóty Osvaldo grał i strzelał. Po zmianie trenera popadł w przeciętność, wrócił do Atalanty, z której wykupił go Pantaleo Corvino, podobnie jak Conte mający świetne rozeznanie w tym, co się dzieje w Lecce i pracujący wówczas dla Fiorentiny. Tam zaliczył najlepsze epizody swojego pierwszego życia we Włoszech, która można podzielić na trzy etapy.
Miał włoskie obywatelstwo i z liczącej się na krajowym podwórku oraz aspirującej do występów w Lidze Mistrzów Fiorentiny był powoływany przez Pierluigiego Casiraghiego do reprezentacji młodzieżowej. Za to w drużynie klubowej przegrywał rywalizację, ówczesny trener Violi Cesare Prandelli stawiał na duet Adrian Mutu – Alberto Gilardino i dla Osvaldo przewidział rolę dżokera. Argentyński zmiennik wyszedł na plan pierwszy w ostatniej kolejce sezonu 2007/2008, kiedy ważyły się losy zajęcia czwartego miejsca i tym samym uczestnictwa w kwalifikacjach Champions League.
Fiorentina musiała wygrać na wyjeździe z Torino, żeby odeprzeć atak Milanu. Tymczasem szło jak po grudzie i długo utrzymywał się wynik bezbramkowy. Wtedy Osvaldo zrobił wielkie coś z niczego. Jego przewrotka dała wymarzone 1:0. Po tym wydarzeniu był coraz śmielej porównywany do Gabriela Batistuty: bo też napastnik, Argentyńczyk, długowłosy i z Fiorentiny. Jednak następne miesiące pokazały, że jego pozycja zamiast poprawiać pogorszyła się, stąd odejście do Bolonii. Wydawało się, że więcej o nim we Włoszech nie usłyszą.
Wojna z trenerem
Cudownie odmienił go wyjazd do Hiszpanii. To w Espanyolu Barcelona trafił na ludzi, którzy mu zaufali i pozwolili uwierzyć we własne umiejętności. W półtora roku rozstrzelał niejedną defensywę w La Liga, średnio w prawie co drugim ligowym meczu zdobywał bramkę. W tym samym czasie w Rzymie dojrzewał projekt amerykańsko-włoski, by z Romy stworzyć drużynę na wzór barceloński. Osvaldo znalazł się na szczycie listy życzeń trenera Luisa Enrique co najmniej z dwóch powodów: po pierwsze, jak mało kto pasował do jego nowej taktyki, po drugie, jak prawie nikt myślący po hiszpańsku znał i rozumiał włoską mentalność. Transfer niespodzianką więc nie był, ale jego wysokość już tak. Kosztował 15 milionów euro, najwięcej w Serie A podczas letniego mercato w 2011 roku. Półtora roku wcześniej Espanyol wypożyczył go z przeciętniutkiej Bolonii, gdzie zresztą często grzał ławę, za zaledwie 200 tysięcy, i dopiero po pewnym czasie wykupił za 5 milionów.
W swoim drugim włoskim życiu udowodnił wszystkim niedowiarkom, że umiejętności posiadł nietuzinkowe. Ze pamiętny gol z Torino był nieprzypadkowy. Efektowne nożyce to jego specjalność. Chyba żaden zawodnik z Serie A nie tnie nimi z taką elegancją i regularnością. W listopadzie 2011 roku podobny numer wykonał w meczu z Lecce. Całe Włochy najpierw zapiały z zachwytu, by chwilę później zawyć z oburzenia, kiedy okazało się, że sędziowie błędnie zasygnalizowali jego pozycję spaloną i nie uznali prawdopodobnie najpiękniejszego gola sezonu. Już nikt go nie skrzywdził i nie odebrał splendoru podczas inauguracji następnego sezonu, kiedy na Stadio Olimpico przyjechała Catania i ściął nożycami bramkarza gości.
Piękniejsza strona Osvaldo to piękne gole, ale i wygląd. Rzymianki go kochały, uważały za jednego z najprzystojniejszych piłkarzy Serie A. Pod tym względem porównuje się go do amerykańskiego aktora Johnny’ego Deppa. To w ogóle świetny kandydat na gwiazdę. Efektowny na boisku i oryginalny poza nim. Bardziej niż futbol kocha muzykę. W wolnym czasie nie ogląda meczów w telewizji, woli doskonalić swoją grę na gitarze elektrycznej i akustycznej oraz na pianinie. “Piłkarz to mój zawód i kiedy skończę go wykonywać, chciałbym zostać muzykiem – mówił. – Jestem wielkim fanem Pink Floyd i The Rolling Stones “.
W Romie spotkał go jednak marny koniec. Po finale Pucharu Włoch 26 maja 2013 roku bezapelacyjnie zasłużył na miano najbardziej złego ze wszystkich złych chłopców. Nie dyżurni faworyci Mario Balotelli i Antonio Cassano, ale właśnie Argentyńczyk z Romy. Wpisał się tym samym w rzymską opowieść o niepogodzonych z finałowymi porażkami. Pierwszy rozdział napisał kilka lat temu Francesco Totti, który sprzedał Mario Balotellemu podwórkowego kopniaka. Drugi rozdział należy do Osvaldo. Wprowadzony na boisko na kwadrans przed końcem meczu z Lazio, tuż po jego zakończeniu obrzucił mięsem tego, który epizodyczny występ mu zafundował – trenera Aurelio Andreazzolego. Po drodze do szatni wyżył się dodatkowo na ściance do wywiadów telewizji Rai, a poza widokiem kamer ponoć zupełnie wyszedł z siebie i nie zdążył wrócić na ceremonię zakończenia finału. Andreazzoliego postępowanie krewkiego napastnika zniesmaczyło, ale nie zdziwiło. “Takie jego zachowanie przed kamerami to nic nowego – stwierdził. – W szatni jest inny. nazwałbym go płaczkiem “. Trener na ripostę nadział się na Twitterze, gdzie piłkarz umieścił następujący wpis: “Lepiej byś zrobił, gdybyś przyznał, że jesteś do niczego. Idź świętować z tymi z Lazio, idź… “
Na bakier z kodeksem
Na tej wymianie uprzejmości zakończył się drugi z rzędu sezon dla Romy do kitu, zakończyła praca na pierwszej linii frontu wiecznego sztabowca Andreazzlego, zakończyła też historia Osvaldo w Romie, który po całej burzy i tak uszedł suchą stopą. Przeniósł się do Southampton.
Odejścia z Romy nie potraktował jak kary. Przyzwyczaił się do częstej zmiany otoczenia. To nawet dziwne, że aż dwa sezony wytrzymał w jednym miejscu. I to w miejscu, którego nigdy nie pokochał. Narzekał na Rzym, na życie w zamknięciu, na bycie pod ciągłym obstrzałem natrętnych dziennikarzy z lokalnych stacji radiowych, którzy nie mogąc się niczego ciekawego dowiedzieć, sami produkowali historie, czasem śmieszne, czasem straszne, zawsze wkurzające, bo wyssane z palca. Co do tych strasznych, to Osvaldo zapamiętał, jak jeden z portali poświęconych Romie zamieścił informację o śmierci jego matki. Kiedy piłkarz o tym się dowiedział, cały w nerwach zadzwonił do rodzinnego domu w Argentynie. Tam była czwarta rano i obudził zdrową i zdziwioną matkę.
Z kibicami układało mu się różnie. Podpadł im, kiedy sprzątnął sprzed nosa piłkę zdziwionemu Francesco Tottiemu i rzut karny wykonał tak, jakby chciał podać piłkę bramkarzowi. Totti wtedy nie podgrzewał atmosfery, bronił kolegi, który akurat długo nie potrafił strzelić gola i połasił się na okazję. Jeszcze więcej dyplomatycznych umiejętności kapitan Romy musiał wykazać po pamiętnym starciu Osvaldo – Lamela w szatni po meczu z Udinese dwa sezony temu. Wtedy starszy Argentyńczyk zdzielił w twarz młodszego. Kiedy afera wyszła na jaw, został odsunięty od drużyny i pozbawiony 25 procent miesięcznej pensji – wyszło 35 tysięcy euro. W drużynie niemiłą sprawę zamknęła pojednawcza kolacja zorganizowana przez Tottiego. Opisywanie różnych mniejszych wybryków Osvaldo zabrałoby jeszcze sporo miejsca.
Odczuwalną karą dla Osvaldo było z pewnością wykluczenie z kadry Włoch. Nie pojechał na Euro 2012, bo Cesare Prandelli uznał, że Balotelli – Cassano – Osvaldo to o jeden odbezpieczony pistolet za dużo. Tym bardziej że raz mu podpadł i zgodnie z zasadami kodeksu etycznego obowiązującego w kadrze został z niej wykluczony. Działo się to w lutym 2012 roku, kiedy zobaczył czerwoną kartkę w Bergamo i selekcjoner cofnął jego powołanie na mecz z USA. W eliminacyjnym spotkaniu z Danią też puściły mu nerwy i UEFA dała mu wolne w trzech kolejnych terminach. Miał pojechać na Puchar Konfederacji, który UEFA nie podlega, ale znów Prandelli zamachał mu przed oczami kodeksem i zostawił w domu.
Teraz Osvaldo założył, że wypożyczenie do Juventusu pozwoli mu umocnić pozycję w reprezentacji przed mistrzostwami świata w Brazylii. Bianconeri niczym nie ryzykowali, skorzystali z okazji. Od przybytku przecież głowa nie boli. Cenionego przez Conte napastnika wzięli do końca sezonu za darmo i obiecali wypłacić mu 500 tysięcy euro. Będzie musiał bardzo się postarać i spodobać, żeby zdecydowali się na transfer definitywny. To koszt 19 milionów euro płatnych w trzech ratach. Z numerem 18 na plecach Osvaldo właśnie rozpoczął trzecie włoskie życie. Czy czeka go prawdziwe dolce vita?
Autor : Tomasz Lipiński
Źródło : Piłka Nożna nr 6/2014