#FINOALLAFINE

DDR

Droga wolna do tytułu – podobał mi się tytuł w La Gazzetta dello Sport po meczu Roma – Juventus. Nie podobał mi się sam mecz. Były momenty, były fragmenty, ale miałem/mieliśmy prawo oczekiwać czegoś więcej. Ba, znacznie więcej. Dostaliśmy zwykłą taktyczną nudę, w której bramkarzom wolny wieczór dali wielkoduszni napastnicy i w której dla podniesienia letniej temperatury prosiło się chociażby o kontrowersje (niestety, sędzia stanął na wysokości zadania).

Roma niby powinna ruszyć na Juventus z ogniem w oczach, grała w końcu o zwycięstwo i przedłużenie szans na scudetto. Być może i ruszyła, ale z bagnetami na czołgi. Przez 70 minut Juventus był nie do ruszenia i sam ruszać się do przodu specjalnie nie miał powodu. W końcu generał Allegri dzień przed dał między wierszami do zrozumienia, że wygrany dwumecz będzie de facto oznaczał wygranie wojny. Remis w Rzymie przy wcześniejszym zwycięstwie w Turynie dodawał jeszcze jeden, choć niewidoczny w tabeli, punkcik przewagi nad Romą. Niby pozostało ich dziewięć, ale de facto było dziesięć.

Gdyby nie faul Torosidisia i przede wszystkim przemiana Teveza w Pirlo, to wielce prawdopodobne 0:0 obrzydziłoby nam przynajmniej do najbliższego weekendu całe to calcio – z większą liczbą kartek niż celnych strzałów oraz wyrachowaną do bólu zębów przeciętnego zjadacza włoskich frykasów taktyką. Zgiń, przepadnij, zapomnij. A kysz! Na szczęście mecze trwają 90 minut. Dziesięcioosobowa i przegrywająca Roma znalazła się w sytuacji psa, któremu w momencie zagrożenia odcięto drogę ucieczki, więc pozostał tylko atak. Wtedy pokazała kły i pazury i adrenalinę, która z niej uleciała zaraz po trzech brzydkich i bezsensownych faulach (De Rossiego, Tottiego i Torosidisa) na samym początku meczu. No i te zmiany, które uziemionym i deptanym rzymianom dodały skrzydeł.

I w tym momencie dochodzimy do filozoficznego dylematu: co było pierwsze jajko czy kura, które na język piłkarski dałoby się przełożyć mniej więcej tak: dobre zmiany trenera oznaczają, że okazał się tęgim strategiem, czy też to, że źle wybrał zawodników do podstawowego składu? Czytani przeze mnie komentatorzy pro rzymscy w większości wskazali na tę drugą opcję i wzięli cel na Garcię. Walili z armat, że jak można było tłumić na ławce taki wulkan jak Nainggolan, że zabrakło brawury i nieustępliwości Florenziego, że Iturbe wyglądał lepiej niż Gervinho. Nie podejmuję się roli arbitra w tym sporze, każdy jest mądry po meczu. Choć zostawienie w blokach Nainggolana także mnie raziło. Tym mocniej, wręcz oślepiająco na tle dyspozycji De Rossiego.

Od czasu do czasu myślę o największych paradoksach włoskiego futbolu i rejestruję jej w pamięci. Uzbierało się już kilka ciekawych przypadków, ale byłbym wdzięczny za podsunięcie kolejnych. W czym rzecz? – słusznie zapytacie. Już tłumaczę się przykładami: jak to możliwie, że przy tylu wybitnych napastnikach strzelecki rekord w reprezentacji Italii od stu lat należy do Rivy z niewyśrubowanym wynikiem 35? Jak to możliwe, że Złotą Piłkę zdobył Fabio Cannavaro, a obszedł się smakiem Paolo Maldini? Jak to możliwe, że najlepiej zarabiającym piłkarzem w Serie A jest De Rossi?

Nie mam nic przeciwko niemu, lubię go, nawet bardzo, ale coś mi tu nie gra. Jakieś proporcje jednak zostały zachwiane. Pierwszeństwo dostało się rzemieślnikowi, wprawdzie bardzo dobremu, ale tylko rzemieślnikowi, który sam meczów nie wygrywa, chociaż potrafi (potrafił?) pociągnąć zespół do zwycięstwa. Ktoś bardzo normalny z zachowania i wyglądu (bliższy niechlujstwu niż metroseksualności, a to u piłkarzy rzadkość), z którym utożsamia się każdy kibic Romy. Dla nich jest wart tyle złota, ile waży. Oni bardziej nad zdolność do improwizacji i techniczne fajerwerki cenią u niego zdolność do poświęceń. I wierność.

De Rossi oddał Romie całe piłkarskie życie, za co ona odpłaca 6,5 milionami euro rocznie. To zgodnie z kontraktem przedłużonym w lutym 2012 roku na dalszych pięć lat. Na takie warunki przystali już amerykańscy właściciele, którzy w pierwszych miesiącach działalności także ze względów prestiżowych nie mogli pozwolić odejść symbolowi klubu. A De Rossi miał wtedy, jak i wcześniej (ostatnio zdecydowanie już nie) oferty od chyba wszystkich najbogatszych klubów Europy. Od Realu Madryt do Manchesteru United. Niezmiennie odpowiadał, że Roma jest najważniejsza i żałuje tego, że może jej poświęcić tylko jedną karierę. Podczas wielu już lat wzorowego małżeństwa tylko raz miał pokusę skoku w bok.

W sezonie 2012-13 jego pozycję w drużynie zmarginalizował Zeman, który w przypływie szaleństwa ocenił, że Grek Tachtsidis lepszym pomocnikiem jest i obrzydził rzymskie dolce vita De Rossiemu. Nacisnął mocniej Manchester United, Włoch prawie uległ i wtedy… zmienił się trener. A jak już nastały rządy Garcii, to sielanka wróciła. De Rossi ponownie stał się niezbędny i nietykalny. Pomocnik do wszystkiego. Pierwszy, który dawał sygnał do walki, ostatni, który się z niej wycofywał. Trenerzy – z jednym wyjątkiem – od takich, jak on zaczynają ustalanie składu.

Ten stan rzeczy utrzymywał się jeszcze do poprzedniego sezonu, ale się popsuło. Popsuł się De Rossi. Psychicznie, fizycznie i piłkarsko. O jego prawdziwych czy rozdmuchanych problemach pozaboiskowych rozpisuje się włoska prasa i rozgaduje rzymska ulica: teść zastrzelony w mafijnych porachunkach, pierwsza żona uwikłana w mafijne układy i siłą rzeczy on też trochę tym wszystkim ubrudzony. Poza tym sporo kontuzji i duże wahania formy. Ta niestabilność pozwoliła mu zagrać tylko 9 pełnych meczów do 25 kolejki włącznie. Te liczby i nie tylko te – 1 gol w lidze z Ceseną, 1 z niesłusznie podyktowanego rzutu karnego z Empoli w Pucharze Włoch – obnażają De Rossiego. Jakby lew i dawny samiec alfa stracił wszystkie zęby i teraz z drugiego szeregu przyglądał się jak o najlepsze kąski walczą inni, on zadowala się ochłapami.

Chciałbym, żeby był to tylko przejściowy kryzys, ale być może jeszcze raz się okaże, jaki z Zemana jest wizjoner. Czech chciał uwolnić Romę od zbędnego balastu, zbłądził stawiając na niewłaściwego następcę, ale w istocie problemu miał rację. Być może Daniele De Rossi tak jak jego przydomek DDR powinien już przejść do lamusa? W każdym razie dziś jego obecność na ławce rezerwowych mnie nie oburza ani nie smuci. Wprost przeciwnie.

Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: www.canalplus.pl/sport

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
acidgraju
acidgraju
9 lat temu

właśnie co nas obchodzi jakiś derosi!!

filipoj
filipoj
9 lat temu

Na wiki nigdzie nie ma nazwiska de rossiego przy ddr http://pl.wikipedia.org/wiki/DDR

wloski
wloski
9 lat temu

To jest strona Romy czy Juventusu?

Najnowsze aktualności

Koni De Winter coraz bliżej wykupu

Nowa nazwa centrum treningowego

Tonali z kolejnymi oskarżeniami

De Zerbi nie dla Juventusu?

Capello broni krytykowanego Chiesy

Juventus obserwuje młodego obrońcę Sampdorii

Kovacevic: Zidane zostanie trenerem Juventusu

Bremer ma klauzulę wykupu

Alessio Tacchinardi o Koopmeinersie i Fergusonie