Libijski akcjonariusz Juve
25 sierpnia odbyła sie piętnasta edycja Superpucharu Włoch. Od początku przyjęło się, że to mistrz kraju wybira stadion, na którym rozgrywany jest jedyny mecz. Co zrozumiałe, zazwyczaj wskazywał na własny. Tymczasem Juventus spotkał się z Parmą w stolicy… Libii.
Dopiero po raz drugi zdobywcy scudetto i krajowego pucharu zmierzyli się poza Półwyspem Apenińskim. 21 sierpnia 1993 roku drużyny Milanu i Torino pojechały do Waszyngtonu, DC. Za takim wyborem przemawiały trzy względy: po pierwsze – sprawienie przyjemności licznej w Stanach Zjednoczonych włoskiej emigracji, po drugie – uczynienie, przy abrobacie FIFA, kolejnego kroku ku popularyzacji soccera w tym kraju i wreszcie po trzecie – ze względu na mistrzostwa świata, które rozegrano rok później. Włosi chcieli pozyskać kibiców wśród samych Amerykanów. Tak więc wybór Stanów Zjednoczonych był zrozumiały. Ale Libia?
Nowy rynek
Od dłuższego czasu inne poza ligowymi mecze Juventusu nie cieszą się zainteresowaniem mieszkańców Turynu. Zdarzało się, że na mecze Ligi Mistrzów lub Pucharu Włoch bilety kupowało po 4-5 tysięcy fanów. Gra przy takiej frekwencji na 70-tysięcznym obiekcie była wątpliwą przyjemnością, a nawet ujmą dla gwiazd Juve. By im tego zaoszczędzić, władze klubu już w przeszłości podejmowały różnego rodzaju inicjatywy. W 1997 roku rewanż Superpucharu Europy z Paris SG zorganizowano w Palermo. Mimo że Juventus w pierwszym meczu w Paryżu wygrał 6:1, na stadionie Favorita stawiło się 35 tysięcy kibiców. Teraz padło na Libię, a dokładnie mogący pomieścić 80 tysięcy widzów stadion.
Ze względów politycznych wybór ten na pewno budzi kontrowersje. Do 1947 roku Libia była włoską kolonią, następnie przekształciła się w monarchię, którą w 1969 roku obaliła rewolucja pod dowództwem Muammara Al Kaddafiego. W 1979 roku zrezygnował on formalnie z wszystkich funkcji politycznych, ale nieoficjalnie do dziś rządzi po dyktatorsku. Miał powiązania z międzynarodowym terroryzmem, co doprowadziło do konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi. Był i jest podejrzany o organizację i zlecenie zamachu na pasażerski samolot, rozerwany przez bombę nad szkockim miasteczkiem Lockerby.
Sport i polityka to jednak dwie diametralnie różne dziedziny życia – tłumaczą działacze Juve. Poza tym w dobie nasycenia rynku europejskiego, także panującego na nim kryzysu, koniecznością stało się poszukiwanie nowych rynków zbytu. Dlatego koszykarze NBA rozgrywali ligowe mecze w Japonii, a władze Formuły 1 myślą o wybudowaniu toru i przeprowaniu wyścigów w Egipcie lub Chinach.
7,5 procent akcji
20 grudnia 2001 roku akcje Juventusu znalazły się na giełdzie. Największym ich nabywcą – 63 procent – jest firma IFI, należąca do klanu Agnellich. Drugie miejsce z pakietem 7,5 procent akcji zajmuje koncern Lafico, którego właścicielem jest libijska rodzina Kaddafich. Zainwestowała ona w Juventus blisko 40 milionów euro, a na tym nie koniec. “Chcemy, by docelowo w naszym posiadaniu znalazło się 20 procent akcji” – deklarował Al Saadi Kaddafi, syn przywódcy.
Al Saadi ma 29 lat, z wykształcenia jest inżynierem, od dziecka interesuje się futbolem, jego pierwszym idolem był Michel Platini, a ulubionym zespołem Juventus z połowy lat 80-tych. Później wzorował się na Roberto Baggio, Alessandro Del Piero i Zinedinie Zidane. “Jako kibicowi Juve i muzułmaninowi było mi bardzo przykro, kiedy zdecydowano się sprzedać go do Realu. Ale nigdy nie przestanę kochać Juventusu” – mówił. Z obecnych zawodników obok Del Piero do jego ulubieńców zaliczają się Edgar Davids i Gianluca Zambrotta. Pozycja i pieniądze ojca, który w niewielkim stopniu interesuje się futbolem, umożliwiły mu w młodym wieku zajęcie wysokiego miejsca w hierarchii libijskiego futbolu. Jest wiceprezydentem tamtejszej federacji piłkarskiej oraz właścicielem, kapitanem i zawodnikiem czołowego klubu Al-Ittihad.
Gra też w reprezentacji Libii, za której wyniki do niedawna odpowiadał Eugenio Bersellini (oczywiście Włoch), a z którą obecnie czteroletnim kontraktem związł się Franco Scoglio. “Wybrałem tego szkoleniowca, ponieważ za wszelką cenę musimy zakwalifikować się do najbliższych mistrzostw świata, twierdził Al Saadi. “Mój kraj będzie również kandydował do organizacji tego turnieju w 2010 roku.”
Kiedy Kaddafi-juniorw lutym przyjechał do Turynu, klubowe władze przyjęły go z honorami, gotowe spełnić każdą zachciankę. Bo czego się nie robi dla człowieka, który od października wejdzie do ścisłego zarządu klubu. Ten nie zażadał zbyt wiele: od dawna marzył o uczestniczeniu w normalnym treningu pierwszego zespołu. Otrzymał więc treningowy dres, piłkarskie buty i przez czterdzieściu minut rozciągł się, biegał, strzelał i grał. Choć ostatnimi czasy interesy pochłaniały mu więcej czasu niż treningi, pozostawił po sobie przyzwoite wrażenie. Już nikt się nie dziwił, że kilka lat temu z pomysłem ściągnięcia Kaddafiego do Perugi nosił się Luciano Gaucci. Aktualnie nad formą Libijczyka i pozostałych zawodników Al-Ittihad czuwa trener Antonello Cuccureddu – były zawodnik bianconerich. Pod koniec lipca libijski klub razem z Juventusem i Regginą uczestniczył w towarzyskim turnieju w Saint Vicent. Kaddafi założył się z dyrektorem generalnym Juve – Luciano Moggim, że strzeli przynajmniej jednego gola. Jednak Al-Ittihad przegrał po 0:1 zarówno z mistrzem Włoch, jak i beniaminkiem Serie A.
Rodzina Kaddafich nie zamierza poprzestać na inwestycjach w Turynie. Libijskie pieniądze nie śmierdzą także działaczom drugoligowej Triestiny, którzy chcieliby odsprzedać większość udziałów w klubie.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna Plus (9/2002)
Wyszukał: Martin