#FINOALLAFINE

LM+CR=WM

Za takie uczniowskie równanie wyryte na ławce nikt nikogo nie ganiałby po szkolnych korytarzach ani nie ciągnął za włosy, bo to oczywista oczywistość, jak 2+2=4. Zmiana klasy z hiszpańskiej na włoską wywołała w tym związku pewne turbulencje i wystawiła na próbę, ale nie mogła ugasić wielkiej miłości.

Wraca Liga Mistrzów, wraca Cristiano Ronaldo. To znaczy on nigdzie się nie wybierał. Czekał. Jak to on: cały czas w pogotowiu treningowym, nienasycony, przygotowany do skoku po pełną pulę. Ona zniknęła w maju, by tradycyjnie objawić się na prawie sam koniec kalendarzowego lata. Są jak stare dobre małżeństwo. Zależni jedno od drugiego. Ona wiele straciłaby na atrakcyjności bez jego uwagi i obecności. O ile uboższy bez niej byłby on. Żyć bez siebie nie mogą.

DO 27 RAZY SZTUKA

Ostatnio rozstali się wcześniej i na dłużej niż zwykle, bo w kwietniu, kiedy do końca zabawy pozostawały trzy najatrakcyjniejsze kawałki. Jego i jego Juventus wyrzucili za drzwi gołowąsy z Ajaksu, którzy przecież przy twardzielach z Atletico Madryt, dopiero co rozstawionych po kątach przez Portugalczyka, wydawali się malutkimi Dyziami. Co to dla niego musiało być za upokorzenie! Dzięki 5 golom w 3 meczach już był tak wspaniale rozpędzony, już widział cel na horyzoncie, a tu jego własna drużyna za nim nie nadążyła i padła. Schodząc z turyńskiego boiska, nie miał dla leżącej litości. Wykonał gesty sugerujące, że chłopaki narobili w gacie, przestraszyli się szansy, stawki, przeciwnika, wszystkiego na raz. W sobie winy nie widział, zrobił co do niego należało, nikt też do niego pretensji nie zgłaszał. Po tym rozczarowaniu wyciszył się, w pozostałych do końca sezonu 6 kolejkach wychylił się tylko 2 bramkami i właściwie bez walki oddał tytuł króla strzelców Serie A. Odbił sobie z reprezentacją Portugalii, którą przed wakacjami poprowadził do triumfu w Lidze Narodów, a tuż po nich zadał łącznie pięć ciosów Serbom i Litwinom.

Jednak jego codzienność to Juventus, a dom – Liga Mistrzów. Myli się ten, kto patrząc w dzisiejsze liczby, myśli, że wszedł do niego razem z drzwiami. Otóż nie. Dość długo i cierpliwie musiał pukać. Najpierw nie wpuścił go Inter. Był sierpień 2002 roku, kiedy Sporting w eliminacjach LM trafił na niebiesko-czarnych. Trener Ladislau Boloni już zdążył zakochać się w talencie 17-latka i dlatego w tak ważnym meczu posadził go na ławce rezerwowych, z której wprowadził do gry w 68 minucie. Skończyło się bez goli, w rewanżu Sporting (już bez udziału nastolatka) był w tym konsekwentny, za to dwa razy wyłamali się gospodarze i przeszli dalej.

Z kolei rok później Ronaldo przeszedł do Manchesteru United i zamienił numer 28 na 7, który z biegiem lat stał się jego znakiem rozpoznawczym i przede wszystkim marketingowym. Minął jeden sezon, drugi, trzeci, trwał w najlepsze czwarty i Liga Mistrzów pozostawała dla niego tabu, a nawet urosła do jakiegoś fatum. Dopiero w 27. swoim meczu, 10 kwietnia 2007 roku, alleluja, przełamał się i narodził boski CR7. Brazylijczyk Doni z Romy być może chwalił się dzieciom i kiedyś będzie wnukom, że to on jako pierwszy otworzył przed Ronaldo wrota Ligi Mistrzów. A później to już spadła lawina i na razie zatrzymała na poziomie 166 meczów i 127 goli, o 15 więcej od Lionela Messiego.

ZA 31 MILIONÓW

W poprzednim sezonie Argentyńczyk z Barcelony wygrał pojedynek 12 do 6, ale w sumie to obaj przegrali. Żaden nie dotarł do finału. Z góry, a później ze sceny na gali UEFA obśmiał ich nagradzany Virgil van Dijk. Za to nieprędko pojawi się śmiałek, który odbierze Portugalczykowi rekord skuteczności i zepchnie go z podium za największą liczbę goli w jednym sezonie. Z 17,16 i 15 zajmuje wszystkie jego szczeble. W Turynie patrzą w te liczby jak zaklęci i wierzą, że jeśli ich gwiazda powtórzy którąś z tych kombinacji, złamie kod do sejfu z przechowywanym w nim i niedostępnym dla Starej Damy w XXI wieku Pucharem Mistrzów. Dlatego za usługi kasiarza zgodzili się tak dużo zapłacić.

W jak co roku opublikowanej przez La Gazzetta delio Sport liście płac zawodników Serie A, drugi raz z rzędu dysproporcja aż kluje w oczy. Ronaldo i przepaść. To tak jakby lider wdrapał się na Mount Everest, pojedyncze przypadki zakręciły się wokół Mont Blanc i zdecydowana większość utknęła na Rysach. Jego 31 milionów euro pensji wyżywiłoby w całości każdą z sześciu drużyn do wyboru: Lecce, Parmę, Spal, Udinese, Brescię i Veronę. To także cztery razy więcej niż inny najlepiej zarabiający piłkarz spoza Juventusu, mowa o Romelu Lukaku z Interu.

Już przy pierwszym niepowodzeniu komuś innemu, pewne to jak w banku, wypomniano by nadmiar i przesadę, ale jemu nie. On jest nietykalny i nieziemski. Wszystko, co go dotyczy wykracza poza ramy standardowej wyobraźni i w ogóle ludzkich kanonów oceny. Choćby te 31 milionów, którymi grubą warstwą przykrył wszystkich w Serie A, to zaledwie 1/3 jego rocznych dochodów. W 2018 roku przeszło 93 miliony wyniosły go na trzecie miejsce wśród sportowców, za bokserem Floydem Mayweatherem i Messim. Przy podliczaniu tego roku nie wyjdzie mniej. Niedawno podpisał kontrakt z Nike gwarantujący 162 miliony w ciągu najbliższej dekady. Jest związany przynajmniej sześcioma dużymi kontraktami reklamowymi. Rozwija różne interesy, na przykład w marcu zainwestował w klinikę specjalizującą się w przeszczepie włosów, z jego pieniędzy budowane są hotele, restauracje i centra fitness.

Niemało dostaje, sporo oddaje. Wystarczy zerknąć na Instagram. Tam między lipcem 2018 a lipcem 2019 roku konto Juventusu urosło o ponad 22 miliony: z 8 do blisko 31 milionów obserwujących, co pozwala klubowi za każdy wpis inkasować milion euro. Całego merchandisingu skupionego wokół CR7 nie da się policzyć. Podobnie jak tych, którzy starają się zarobić na jego fenomenie. Oto pewien barber z Iranu doszedł do perfekcji w wycinaniu portretu CR7 na głowie klientów. Trzeba mieć 50 euro, parę godzin cierpliwości, bo tyle trwa cięcie, i na bilet lotniczy do Teheranu. Za to efekt piorunujący.

34 KM/H

Nie te wszystkie liczby, wpływy i zarobki, od których oczywiście może zakręcić się w głowie, są najważniejsze. Jego absolutna niezwykłość polega na tym, że choć w lutym stuknie mu 35 lat, pracuje na tych samych osiągach, jak dziesięć lat temu. Na początku tego sezonu zmierzono mu 34-kilometrową prędkość. Z całej ligi włoskiej bardziej rozpędził się tylko Kostas Manolas, ale przecież o sześć lat młodszy Grek znajduje się w kwiecie piłkarskiego wieku. Dla porównania Usain Bolt po rekord świata na 100 metrów biegł z szybkością 44,72 km/h.

Skacze też niczego sobie. W majowych derbach Turynu zgarnął piłkę głową z wysokości 247 centymetrów. Tylko jednego gola z ponad 600 w karierze strzelił z wyższego pułapu. W 2013 roku w meczu z Manchesterem United wzbił się na 293 centymetry. Niedługo później wzięli go pod linijkę naukowcy: 44 centymetry wyszedł im wynik w dosiężnym, z rozbiegu – 78. To o 7 centymetrów lepiej od uśrednionych wyników koszykarzy z NBA.

Oczywiście teraz jest wielu świetnych i znacznie młodszych piłkarzy, rozsianych po Barcelonie, Realu, Manchesterze City, Liverpoolu czy PSG, którzy mogą CR7 podskoczyć, ale muszą wiedzieć, że on jest ciągle mocny, a rozdrażniony niepowodzeniem w poprzednim sezonie, będzie jeszcze bardziej niebezpieczny.

Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna 38/2019

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze