Najbardziej wirusowy trener

Maurizio Sarri, ten sam trener, który chce sprowadzić Arkadiusza Milika do Juventusu i najchętniej kupiłby go w pakiecie z Piotrem Zielińskim, jak nikt inny odpowiada na potrzeby współczesności. Jego autentyczność i wartości, rytuały oraz przesądy przekaz i aura sprawiają, że to jedyny “wirusowy” trener w Italii, Sarri jest jak viral, który rozprzestrzenił się w zawrotnym tempie, zaintrygował miliony ludzi i przedarł się do ich świadomości. Nie potrzebował do tego wybitnych specjalistów od marketingu 4.0. Wystarczyło, że zawsze był i jest sobą.

W świecie paraliżowanym przez poprawność polityczną część ludzi szuka prawdziwych, pełnokrwistych postaci, za którymi można podążać i z którymi można się utożsamiać. Kluczowe jest jedno słowo – autentyczność. Tę cnotę, tak nieoporną na rewolucję technologiczną i zmiany w futbolu Maurizio Sarri pielęgnował od początku swojej kariery. Nigdy nie wszedł w buty konformisty, który daje ulepić się na modłę i potrzeby aktualnych trendów. On ewoluował, ale nie zdradzał swoich ideałów. Jeśli ktoś uzna, że nielojalnością było przejście do Juventusu, znaczy, że nie rozumie wyzwań i me umie oddzielić uprzedzeń od profesjonalizmu.

Sarri, dziarski bankier z Toskanii, obracający wielkimi sumami i odnoszący sukcesy w swojej branży kroczy drogą Arrigo Sacchiego. Nie ma wielkich wpisów w CV piłkarskim. Nie jest środowiskowy, zarozumiały i wszechwiedzący. Jego wielki mistrz, który AC Milan uczynił najlepszą drużyną na świecie, nie znosił aroganckiego tabuna byłych piłkarzy, którym wydawało się, że tylko oni mogą być trenerami, dyrektorami, menedżerami i prezesami. Do dziś w niektórych kręgach funkcjonuje przekonanie o konieczności “bycia koniem, by można było później zostać dżokejem”. Padają wtedy wytarte komunały o zapachu szatni, konieczności zawodowego grania w piłkę i wieloletniego funkcjonowania w drużynie na najwyższym poziomie. Jakby to, że dziś trafiasz prosto w piłkę, miało decydujący wpływ na to jak później będziesz zarządzał milionowymi budżetami czy zasobami ludzkimi w klubie.

Maurizio Sarri, który dzięki swoim umiejętnościom miękkim zrobił karierę w finansach, a później rzucił wszystko w cholerę i wszedł w świat futbolu, jest autentyczny do szpiku kości. Znamy setki osób, które nie podjęły ryzyka i nie wykonują pracy, którą kochają, bo inna dała im bezpieczeństwo finansowe. Gdyby ten strach przed nieznanym sparaliżował bankiera z Toskanii, słowo “sarrismo” nie trafiłoby do włoskiej encyklopedii Treccani, a fani z całego świata nie jednoczyliby się pod szyldem “Sarrismo – gioia e rivoluzione” (radość i rewolucja). Nie powstałby mit rewolucjonisty, który za pomocą osiemnastu piłkarzy chce dokonać przewrotu we włoskiej piłce, a hashtag #FinoAlPallazo (aż do pałacu) nie zdobyłby tak szalonej popularności na Półwyspie Apenińskim. Jego kadencja w Neapolu była pasjonującym czasem dla kibiców. Nawet dziś Antonio Conte rzucający wyzwanie Juventusowi nie jest w swoim przekazie tak wyjątkowy i agresywny jak rewolucjonista Sarri.

Ten mit łamistrajka powstał już w pierwszych klubach, które prowadził jako trener-amator, mający nowatorskie podejście do gry i staroświeckie do wszelkich przesądów i rytuałów. Jeden z włoskich dziennikarzy opowiadał nam, że Sarri pracując w Tegoleto miał swoje ulubione miejsce parkingowe przed stadionem. Pewnego dnia wpadł w furię, bo zobaczył tam inne auto. Powiedział, że jego drużyna nie wyjdzie na boisko, jeśli pracownicy klubu nie znajdą nieszczęsnego właściciela samochodu, albo sami nie przestawią go w inne miejsce. Twierdził, że nie może zaparkować obok, bo to przyniesie pecha, a mecz zakończy się klęską jego zespołu. Kierowcę znaleziono, Sarri zaparkował na swoim ulubionym miejscu, a Tegoleto wygrało 1:0.

Tej obsesji nie pozbył się w kolejnych klubach, zawsze był przesądny do szpiku kości, zawsze też chciał grać efektownie i widowiskowo. Nie interesowało go, że miażdżąca większość włoskich trenerów zamyka się na nowe trendy i uwięziona jest w narodowych schematach i tradycjach. Ta ortodoksja przysporzyła mu wielu problemów. Ponosił porażki w drużynach, które odrzucały jego wizję. Po latach mówił, że z adaptacją piłkarzy do jego stylu jest jak z przejściem z telefonu marki Apple na Samsunga. Ktoś przyzwyczaja się w dzień, ktoś potrzebuje do tego tygodnia, a jeszcze ktoś szybko rezygnuje i wraca do pierwotnego smartfona. Sarrismo nie jest dla każdego, choć dziś zgodnie z obowiązującymi trendami każdy chciałby grać pięknie.

Żaden ze współczesnych włoskich trenerów nie jest tak kultowy jak Sarri i żaden nie ma tylu ślepych wyznawców. Lekceważący stosunek do wyglądu, poddanie się nałogowi tytoniowemu, język używany w komunikacji z dziennikarzami czy styl gry budują jego mit. Rozumie to każdy, kto zna świat marketingu, social mediów i virali. Po transferze Gonzalo Higuaina do Juventusu, kilku kibiców Napoli stworzyło na Facebooku profil “Sarrismo – gioia e rivoluzione“. Korzystając z gorącej atmosfery w mieście, stworzyli ze swojego trenera rewolucjonistę w komunistycznym stylu. Abnegata wywodzącego się z ludu, który rusza na pałac i próbuje dokonać przewrotu. Jest biedniejszy, nie może konkurować z Juventusem na polu finansowym, ale dzięki swoim zdolnościom (stworzenie z Mertensa drugiego napastnika), wizji i doświadczeniu nabywa odwagę podważenia dotychczasowego porządku. Kibice kupują ten styl. Profil “Sarrismo – gioia e rivoluzione” w zawrotnym tempie osiąga popularność w Italii, w szczytowym momencie obserwuje go 100 tys. osób, do twórców piszą najwięksi dziennikarze w Italii, a fani Maurizio Sarriego organizują spotkania w najróżniejszych zakątkach kraju. Powstają grupy sarristów na WhatsAppie, rewolucja dociera do innych krajów, profil osiąga status międzynarodowy. Toskański trener, nieużywający mediów społecznościowych, niedbający o swój wizerunek, nieumiejący korzystać z podstawowych dziś aplikacji, staje się gwiazdą internetu. Symbolem, do którego odwołują się setki tysięcy kibiców. Otacza go entuzjazm, choć jak sam mówi – gdziekolwiek nie trafiał, wszędzie aż roiło się od sceptyków.

Profil upada, kiedy Sarri nie zdobywa z Napoli scudetto i przechodzi do nuworyszy z Londynu. Szefowie społeczności uznają, że to zdrada ideałów. W grupie dochodzi do podziałów. Mniej radykalni fani sarrismo piszą: “Rewolucja się nie kończy, będzie trwać, ale w innych klubach“.

Nie mają pojęcia, że dwanaście miesięcy później, ich ukochany trener przejdzie do pałacu (Juventusu) i tam będzie implikował swój wyjątkowy styl gry. To też rewolucja, choć dla nich raczej koniec pewnego mitu.

Autor: 2AngryMen – Filip Kapica, Mateusz Święcicki

Źródło: Piłka Nożna 19/2020

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze