#FINOALLAFINE

Pociąg do Hollywood

Jeszcze nigdy tak wielu nie oczekiwało tak wiele od tak wielkiego piłkarza. Nadzieje turyńczyków – i całej Italii – wypada uznać za niemal niespełnialne.

Włosi oszołomieni decyzją Cristiano Ronaldo, by rzucić madrycki Real dla Juventusu, przyrównują ją do przybycia Diego Maradony, który rozstał się kiedyś z Barceloną dla Napoli. Skojarzenie o tyle wątpliwie, że w natchnionym piłkarsko Argentyńczyku poznali nałogowego balangowicza z kolczykiem w uchu, który po narkotycznych orgiach spóźniał się na treningi albo wcale nie przychodził, samowolnie przedłużał sobie wakacje i generalnie słabo nadawał się na wzór, natomiast Portugalczyk uosabia patologiczną wprost etykę pracy, je i pije ze świadomością każdego kęsa, i łyka, zamienił życie w wykonywanie zadań mających wycisnąć z organizmu trochę więcej niż maksimum. Co więcej, o współudział w sfinansowaniu transferu Maradony podejrzewano mafię, natomiast Ronaldo kupili właściciele firmy funkcjonującej przejrzyście, notowanej nawet na giełdzie.

We Włoszech transmisje z meczów ligowych będą w tym sezonie pokazywane również w kinach i teatrach. Rozmarzyłem się, że idę na dzisiejszą uroczystą inaugurację Miedź – Pogoń do Opery Narodowej.

Przede wszystkim jednak Napoli w roku 1984 było klubem przeciętnym, sklasyfikowanym we włoskiej Serie A na 12. pozycji, więc pozyskany megagwiazdor, gdy wkrótce wyniósł je na pułap mistrzostwa w kraju – jedynego w historii dla biednego i rozbałaganionego Południa – dokonał wyczynu heroicznego. Tymczasem wzorowo zorganizowany Juventus rozgrywki podzielone niegdyś przez kilka potęg przebudował na swój prywatny lunapark, do którego wpuszcza innych tylko po to, by podawali mu najfajniejsze zabawki. Trzyma resztę ligi pod butem od siedmiu lat, dłużej niż kiedykolwiek panował w Niemczech bezkonkurencyjny tam Bayern. Z Ronaldo można najwyżej władzę absolutną utrzymać.

Włosi wywołują duchy lat 80. i 90., ponieważ kolekcjonowali wówczas najlepszych graczy świata – nawet na prowincję przylatywali giganci (Zico w Udinese!), Italia wypuszczała superprodukcję za superprodukcją, osiągnęła nad Europą przewagę, do jakiej nie zbliżył się nikt, wcześniej ani później. Byli Hollywoodem futbolu. Zaczęli jednak biednieć i brzydnąć, mogli pozwalać sobie tylko na piłkarzy, na których nie spojrzeli inni, nawet turyńczycy stawiali na transfery po cenach okazyjnych.

Dlatego Ronaldo witali jak bóstwo, stworzenie o nadnaturalnych mocach, zdolne przenieść ich w czasie – do złotej ery sprzed dekad. I już sobotnia ligowa inauguracja zasugerowała, że słusznie nie przestraszyli się wieku (w lutym skończył 33 lata) napastnika, który debiutu nie ozdobił golem głównie z powodu wspaniałego refleksu bramkarza Chievo. Dopiero dowiemy się, czy zniebazstąpienie Portugalczyka wywoła przełom, przyciągnie do Serie A kolejnych wirtuozów, wystrzeli Juve na jeszcze wyższy poziom komercyjno-marketingowy, pozwoli mu wreszcie zatriumfować w Lidze Mistrzów (misja naczelna, panowanie w kraju zmalało do celu drugorzędnego). Czy w kierunku Hollywood popędzi jak Pendolino. Na pewno wiemy tylko tyle, że Serie A atrakcyjnieje ostatnio w tempie obłędnym – także dla nas, kibiców z Polski.

Stare zarzuty wobec niej znamy na pamięć – skażona odruchami ultradefensywnymi, skłonna do zerozeryzmu, uzależniona od taktycznej dłubaniny, zaludniona boiskowymi gangsterami, dla których nie istnieją chwyty zbyt brudne, żeby się do nich uciekać. Tylko faule, krętactwo i zimna kalkulacja. Jak w każdym stereotypie, bywała włoska reputacja styczna z prawdą, ale to już przeszłość, wymienione przywary straciły aktualność, niektóre ustąpiły wręcz przeciwstawnym zaletom.

W minionych latach padało w Serie A więcej goli niż w jakichkolwiek czołowych rozgrywkach w Europie; w poprzednim sezonie wyreżyserowano tam mnóstwo pasjonujących fabuł, także z udziałem drużyn rzekomo najgorszych w dziejach, jak Benevento; tylko tam ekscytująca rywalizacja – o tytuł, o awans do Ligi Mistrzów, o wstęp do Ligi Europy – toczyła się do ostatniej sceny; to z Neapolu płynęły malownicze obrazki z najbardziej wariacką ekstazą po zwycięstwach, jakie zna nowożytny futbol; to wreszcie Włosi zafundowali nam wiosną w Champions League obie fascynujące próby odrobienia nieodrabialnych strat w starciach z gigantami El Clásico (3:0 z Romy z Barceloną oraz wyjazdowe 3:0 Juve z Realem Madryt, unieważnione dopiero rzutem karnym ostatniej szansy).

A teraz na turyńczyków zasadza się cała eskadra rywali, którzy ku odzyskaniu utraconej świetności mkną poprzez znaczące zmiany. Od mediolańskiego Interu, nawet bez spełnienia marzeń o przejęciu Luki Modricia miał wybitnie obiecujące lato transferowe, przez Milan wydarty z brudnych łap chińskiego hochsztaplera i wzmocniony Gonzalo Higuainem, po Napoli oddane w ręce trenera Carlo Ancelottiego, który jako następca finezyjnego, wpajającego podwładnym odrębny styl gry Maurizio Sarriego ma ładną cechę – nigdy nie niszczy dorobku poprzednika, nie próbuje za wszelką cenę zastąpić zastanego własnym.

Nas w Serie A pociąga również coraz liczebniejszy kontyngent Polaków, którzy akurat teraz, gdy znów wysłuchujemy tyrad o beznadziejnym stanie rodzimego piłkarstwa, rozmnożyli się do rekordowych 16 par nóg – w zdecydowanej większości przeznaczonych do podstawowych składów, w sporej mierze odpowiedzialnych za ofensywę. Arkadiusz Milik zdobył w sobotę dwie bramki (uznaną i nieuznaną), Piotr Zieliński uderzył w poprzeczkę, Mariusz Stępiński wbił gola Juve, Krzysztof Piątek zaczął wcześniej karierę w Genoi od czterech trafień w Coppa Italia (weekendowy mecz jego drużyny przełożono). A ponieważ pograją tam również napastnicy Łukasz Teodorczyk i Dawid Kownacki, ponieważ dla Sampdorii znów pobiega Karol Linetty (spotkanie również odwołane, jak tamto z powodu tragedii na genueńskim moście), to można śmiało prognozować, że w sezonie 2018/19 liga włoska zostanie zarzucona polskimi golami. Padnie ich więcej niż w Bundeslidze, gdzie grasuje osamotniony Robert Lewandowski, może nawet padnie ich więcej niż kiedykolwiek w jakiejkolwiek czołowej lidze w Europie.

Przybiliśmy piątkę z Cristiano Ronaldo, wymieniliśmy dwa słowa. Nie robił z siebie jakiegoś gwiazdora. Na meczu był mój mały brat. Nie mógł spać później w nocy, bo poprosiłem Cristiano o zdjęcie z nim. Generalnie nie chciał z nikim robić, przechodził obok nas i ochroniarze już pokazali, że się nie zatrzyma. Ale ponieważ widzieliśmy się wcześniej w szatni Juventusu, do której po meczu zaprosił mnie Wojtek Szczęsny, dla nas zrobił wyjątek

Tak, w Italii nastała moda na graczy znad Wisły – przecież niewydarzonych, tamtejsi prezesi, trenerzy i dyrektorzy sportowi ewidentnie pozostają głusi na nasze werdykty zrównujące rodzimy futbol z murawą. Niedzielna La Gazzetta dello Sport doniosła, że do czołobitnego przyjęcia Ronaldo w Weronie (w tym samym mieście debiutował kiedyś Maradona, jakież to symboliczne) dołączył Stępiński, który długo krążył po strefie wywiadów, ponieważ jego partnerka zażądała wspólnego zdjęcia z Jego Ekscelencją Cristiano. Czy misja się powiodła, nie wiadomo (aktualizacja widoczna na zdjęciu – przyp. red.). Ale wiadomo, że Polak, podobnie jak prawie wszyscy jego rodacy, naparza się tam z rywalami bez kompleksów, gola wbitego w sobotę Juve dołożył do goli, którymi wiosną ugodził Napoli, Inter i Milan.

Ostatnie miejsce na ziemi, gdzie ludzie nie wiedzą, że nasi piłkarze się nie nadają?

Autor: Rafał Stec
Źródło: www.wyborcza.pl

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
Tony Montana
Tony Montana
5 lat temu

Stec to stary Milanista 😉
Swoją drogą na samym początek jest błąd: "Przede wszystkim jednak Napoli w roku 1984 było klubem przeciętnym, sklasyfikowanym we włoskiej Serie A na 12. pozycji, więc pozyskany megagwiazdor, gdy wkrótce wyniósł je na pułap mistrzostwa w kraju - jedynego w historii dla biednego i rozbałaganionego Południa - dokonał wyczynu heroicznego".

Napoli miało 2 mistrzostwa więc powinno być napisane ewentualnie "pierwszego mistrzostwa", ale na pewno nie jedynego.
Z drugiej strony co za różnica 😀

flying_birds
flying_birds
5 lat temu

Żadna prowokacja.
Stec był fatalnym dziennikarzem i, jak widać, jest nadal. Żali żadnych nie
mam, ale dziękuje za troskę.
Na koniec taka podpowiedź: trzeba przeczytać tekst, żeby wiedzieć, czy się podobał, czy nie.

flying_birds
flying_birds
5 lat temu

Stec jest niespełniona, kompletnie pozbawiona talentu pisarzyna bez elementarnej wiedzy o piłce, a co dopiero Serie A.

Nie zaśmiecajmy strony żenującymi wypocinami tego zera.

friss
friss
5 lat temu

"pije ze świadomością każdego kęsa, i łyka," ten przecinek trochę niefortunny 😛

Nihlo
Nihlo
5 lat temu

Panowie z Eleven - uczcie się jak pisać felietony.

Jvri
Jvri
5 lat temu

@flying_bieda marna prowokacja z Twej strony. Swe żale za niespełnione marzenia proponuje wylewać gdzieś indziej, a jak się tekst nie podoba to polecam nie czytać 🙂

Ode mnie plus dla p.Steca. fajnie się czytało.