Tragedia Gaetano Scirei

Tragedia Gaetano Scirei

Kilometr od wsi Babsk niedaleko Łodzi kibice Juventusu zostawiają kwiaty i zapalają znicze. Robią to od 30 lat. Pierwszy drewniany krzyż wbił tu Andrzej Zdebski. Jedyny ocalały z tragicznego wypadku legendy włoskiej piłki, Gaetano Scirei. Przez trzy dekady nie zabierał w tej sprawie głosu. Aż do teraz.

Był mistrzem świata z 1982 roku. Aparycja poczciwca, szybkość i elegancja w ruchach. Nie szukał poklasku – sam go znajdywał. Szanowany przez sędziów i piłkarzy rywala. Nigdy nie dostał czerwonej kartki. Kiedy w wieku 35 lat kończył karierę (377 meczów w Juventusie), mówiono, że przeciera kolejny szlak. Gaetano Scirea – chodząca klasa, oczko w głowie prezydenta Giampiero Bonipertiego i asystent trenera Dino Zoffa. Wróżono mu karierę wielkiego szkoleniowca. A potem zginął. Na skraju drogi szybkiego ruchu między Łodzią a Warszawą, w najokropniejszy sposób: spalony wśród złomu furgonetki Żuk i Fiata 125 obładowanego kanistrami z benzyną.

2 września 1989 roku. Stadion ŁKS-u Łódź. Ryszard Cyroń strzela dwa gole dla Górnika Zabrze. ŁKS odpowiada jednym. Wojciech Filipiak, dziennikarz Sportu pisze: “dla Zabrzan jest to ostatnia próba przed pucharowym spotkaniem z Juventusem. Siedzący na trybunach Gaetano Scirea zawiezie do Turynu wiadomość o szczęśliwym zwycięstwie polskiej drużyny”.

“Byliśmy zaskoczeni, że Juventus aż tak bardzo nas obserwował” – mówi Piotr Rzepka, były piłkarz Górnika. “Byli tu kilka razy. Scirea przyleciał na mecz z Zawiszą, a potem z ŁKS-em. Był wielką postacią. Schlebiało nam to”.

Samolot do Włoch odlatywał z Warszawy 3 września o godzinie 16:20. Rano w łódzkim Grand Hotelu polskie radio żyło tragicznym wypadkiem innego piłkarza, Kazimierza Deyny. Legenda Legii Warszawa zginęła dwa dni wcześniej w San Diego w Stanach Zjednoczonych. Scirei w drodze na lotnisko towarzyszyły trzy osoby – kierowca Henryk Pająk, tłumaczka Barbara Jarnuszkiewicz i Andrzej Zdebski, oddelegowany do współpracy z ramienia Górnika Zabrze. Tuż przed godziną 11.00 Włoch zadzwonił do żony, że będzie w domu po 22.00. Chwilę potem cała czwórka wyjechała z Łodzi. Kierowca, przewidując kłopoty na stacjach CPN, zabezpieczył się czterema kanistrami z benzyną. Trasa przejazdu wiodła m.in. przez Babsk, wieś położoną przy drodze ekspresowej E67 Warszawa – Katowice. Ze względu na roboty drogowe ruch tego dnia odbywał się drugim pasem.

Zegar wskazywał 12.50, gdy Fiat 125 wyprzedził tira. Sekundę później naprzeciwko wyłoniła się furgonetka marki Żuk. Andrzej Zdebski rozmawiał w tej chwili z siedzącym z tyłu Scireą. W pamięci wyrył mu się dziwny wyraz twarzy Włocha. Za moment krzyk. Dalej była już tylko ciemność. Czołowe zderzenie i wyciek kanistrów paliwa. Świadkowie mówią o jednej wielkiej pochodni. W odstępie pięciu minut doszło do trzech wybuchów. Wcześniej w dużego Fiata wpadł jadący z tyłu Maluch. W Żuka – Wołga. Uwięziona w kupie złomu trójka spłonęła wraz z pojazdami. Ocalał tylko Zdebski. Przez następnych 28 lat nie będzie wracał do tego momentu. Schowa się przed mediami. Nie zabierze głosu na temat, jakim cudem uniknął śmierci.

Godzina 14.30, Zabrze. Informacja o tragedii dotarła do szefów Górnika. W Turynie cisza. Dino Zoff i piłkarze Juventusu dowiedzieli się o wypadku dopiero po 19.30, na bramce autostrady, wracając z ligowego meczu z Hellas Verona. Kiedy Górnik przez kilka godzin czekał na zamówioną rozmowę telefoniczną z Włochami, agencje już huczały. Sandro Ciotti, gospodarz programu La Domenica Sportiva w stacji Rai przerwał audycję na żywo. Siedzący obok niego Marco Tardelli, były piłkarz Juventusu, wyszedł ze studia. Żona Scirei, Mariella była wtedy w Turynie. O tragedii dowiedziała się od prezydent Juventusu. Początkowo bez większych szczegółów. Dwunastoletni syn Riccardo, który był tego dnia z babcią nad morzem, o śmierci ojca dowiedział się z telewizji.

W Polsce od dobrych kilku godzin trwała już identyfikacja zwłok. Policja orzekła winę kierowcy. Zaczęły się też problemy z logistyką. Najpierw trzeba było przewieźć spalone ciało z Rawy Mazowieckiej do Zabrza, następnie przetransportować je do Włoch. Przedstawiciele Fiata na Polskę przez kilka dni walczyli z biurokracją. Nie było to proste, bo firma zajmująca się pochówkiem obcokrajowców akurat w tych dniach strajkowała.

Dopiero w czwartek prywatnym samolotem rodziny Agnellich, w metalowej trumnie, zwłoki Scirei wróciły do kraju, który pogrążył się w żałobie. Legenda Juventusu zginęła w wieku 36 lat. Pogrzeb odbył się na wzgórzu miasteczka Morsasco, 150 kilometrów na północ od Turynu. Kilka godzin wcześniej, podczas konduktu żałobnego, na ulicę wyszło 20 tysięcy fanów Juventusu. “Był jednym z najlepszych piłkarzy na świecie. Ale był też skromny. Sam by tego nie przyznał. On by nawet o tym nie pomyślał” – mówił Marco Tardelli.

W chwili pogrzebu Zdebski wciąż przebywał w szpitalu. We wrześniu 1989 roku próżno było szukać jego nazwiska w artykułach na temat tragedii pod Babskiem. Jerzy Chromik w skrupulatnej relacji na łamach Sportowca pisze tylko o jednym ocalałym. Nie padają tam personalia. Żadnemu dziennikarzowi nigdy nie udało się namówić Zdebskiego, by opowiedział własną wersję zdarzeń.

Aż do stycznia 2017 roku. “Nazywam się Andrzej Zdebski i to ja byłem tym pasażerem, który przeżył” – napisał na forum polskich kibiców Juventusu w temacie Gaetano Scirea – moje wspomnienia. Post zawierał zdjęcia i opis wypadku.

“Zamurowało nas” – opowiada Marcin Nowomiejski z JuvePoland. “Każdy może sobie taką rzecz napisać na forum, ale pan Andrzej bardzo szybko się uwiarygodnił. Podał do siebie numer telefonu i zaczęliśmy rozmawiać. Ciekawiło nas, dlaczego po 28 latach nagle poczuł potrzebę, by o tym opowiedzieć. Wytłumaczył to prosto. Po pierwsze chce, by kibice dostali prawdziwą wersję wydarzeń. Po drugie – ma marzenie. Być może ostatnie w życiu jak mówił. Chce jeszcze raz w życiu pojechać na grób Scirei”.

Zdebski szybko sprostował informację, która przez ponad dwie dekady krążyła w obiegu. Przeżył nie dlatego, że jako jedyny miał sprawne drzwi. Chodziło o pasy bezpieczeństwa. “Dzięki temu, ze ich nie zapiąłem, podczas wypadku wypadłem przez przednią szybę” – opowiada w filmie Żeby nie zapomnieć, poruszającym dziele polskich fanów Juve, które od kilku dni można obejrzeć w Internecie. “Ocknąłem się w kałuży krwi. Straciłem przytomność. Po jakimś czasie ktoś mnie odciągnął. Przyjechało pogotowie z Rawy Mazowieckiej”.

Wypadek zostawił traumę. Zdebski sprzedał mieszkanie, aby pokryć koszty operacji i rehabilitacji. Jeździł do szpitali zagranicą. M.in. dlatego przez lata stał w cieniu. Kiedy w 2017 roku zabrał głos, dalej otoczył się murem przed mediami. “Powiedział nam, że robi to dla kibiców, nie dla prasy. Szybko zaczęliśmy zbierać pieniądze, by zorganizować wyjazd do Włoch. W zamian poprosiliśmy o wywiad na wyłączność – mówi Nowomiejski.

Marzenie Zdebskiego spełniło się w kwietniu 2017 roku. Wraz z ekipą JuvePoland pojechał do Morsasco na grób Scirei. Obejrzał mecz z trybuny honorowej Allianz Stadium. Spotkał się też z wdową po piłkarzu, Mariellą Scireą, wciąż aktywnie działającą w strukturach klubu. W międzyczasie w głowach JuvePoland zaczął kiełkować temat filmu.

“Pomyśleliśmy, że mamy materiał na większą historię. Była Mariella. Był Salvatore Giglio, czyli oficjalny fotoreporter Juventusu. Udało nam się też nagrać Giorgio Chielliniego, kapitana zespołu, który wyrósł na kulcie Scirei i nawet napisał o nim książkę” – przyznaje Nowomiejski.

Równo trzy dekady po tragedii pod Babskiem pamięć o 78-krotnym reprezentancie Włoch wciąż jest żywa. W miejscu, w którym doszło do wypadku można dziś zobaczyć zdjęcia legendy i szaliki Juventusu. Polski fanklub cały czas pielęgnuje tę przestrzeń. Rok temu pierwszy raz przyjechała tu włoska telewizja Sky. Federico Buffa wsiadł za kółko Fiata 125 i niczym Bogusław Wołoszański opowiedział o historii, która mimo upływ lat ciągle wzbudza zainteresowanie. O Scirei powstają książki i piosenki. Jego imieniem nazwana jest ulica, przy której stoi stadion, a także trybuna południowa, gdzie zasiadają najzagorzalsi fani. Od 1992 roku na cześć trzykrotnego uczestnika mundialu przyznaje się też specjalną nagrodę Fair Play.

“Myślę, że zostanie zapamiętany jako anioł. Wartości, które prezentował ciągle są w nas. Był szanowany w całych Włoszech” – opowiadał Giorgio Chiellini podczas premiery swojej książki.

Mariella Scirea nigdy nie wyszła drugi raz za mąż. Po tragedii dostała siedem tysięcy telegramów i dwa tysiące pięćset listów – wszystkie zaadresowane na nazwisko Gaetano Scirea. Dopiero po latach odkryła, że mąż wspierał finansowo biedne rodziny i instytuty. W rozmowie z polskimi kibicami Juventusu mówi rzecz, która wcześniej pozostawała niezauważona. Mianowicie: drugiej wizyty w Polsce, czyli tej na mecz ŁKS – Górnik 2 września 1989 roku pierwotnie miało nie być. Dino Zoff nie potrzebował kolejnej analizy przeciwnika. Scirea poleciał z sugestii prezydenta klubu. Miało to być dobrze odebrane w jego oczach. Mówiło się o kolejnych szczeblach kariery. Mówiło się…

“Gaetano zawsze jest przy mnie. Widzę go każdego dnia w uśmiechu i dobrych oczach naszego syna. W sercach fanów strzegących jego pamięć” – przyznała Mariella w 2010 roku na łamach La Gazzetta dello Sport. Opowiedziała też o spotkaniu z Janem Pawłem II. Papież przepraszającym tonem powiedział jej: “Wiem, że na mojej ziemi straciłaś męża, a twój syn – ojca. To boli”. Wspomina to jako poruszającą rozmowę. Podobnie było ze Zdebskim.

“Polska zabrała mi miłość, ale nigdy nie widziałam w niej złej krainy”.

Autor: Paweł Grabowski
Źródło: www.onet.pl

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
miczbi
miczbi
4 lat temu

Wielkie uznanie dla wszystkich z JP , którzy dbają o pamięć Getano. Dzięki wam jego historia stała się znacznie bliższa nam kibicom z Polski.