Tragedia na Heysel. Relacja świadka

Tragedia Na Heysel Relacja Swiadka

29 maja 1985 roku to dzień, którego nie zapomni żaden fan Juventusu. To właśnie wtedy na stadionie Heysel w Belgii, podczas finałowego spotkania o Puchar Europy pomiędzy Liverpoolem a Juventusem rozegrała się tragedia. Mimo upływu wielu lat nikt nie zapomniał o 39 kibicach, którzy tamtego dnia straciło życie. Poniższa historia została opowiedziana przez naocznego świadka tamtych wydarzeń – Sergio.

Zbliżało się południe, kiedy nasz autokar dojeżdżał do Brukseli. Myślałem już, że nigdy tam nie dojedziemy. Podróż strasznie się ciągnęła, tym bardziej dla takiego człowieka jak ja, który nie potrafi usnąć w autokarze. Po drodze mijaliśmy sporo innych autokarów pełnych “Juventinich”. Przez okna wykrzykiwaliśmy do siebie hasła, które zazwyczaj śpiewamy na meczach. Wydawało się być nas tysiące, co gwarantowało świetny doping na meczu. Mieliśmy ogromną nadzieję, że pomoże to Bianconerim osiągnąć końcowy sukces.

Zarezerwowane wcześniej miejsca do parkowania przepełnione były kibicami Juventusu. Na próżno szukałem w tym ogromnym tłumie znajomych. Dostrzegłem jedynie Gino oraz Fabio. Zaczęliśmy się rozglądać nad drogowskazami, które doprowadziłyby nas prosto na stadion. Niestety żadnych nie znaleźliśmy, więc wraz z całą grupą Bianconerich zaczęliśmy się przesuwać przed siebie. Pomyślałem, że w końcu ktoś z przodu musi wiedzieć, dokąd idziemy! Na chwilkę tylko zatrzymaliśmy się przy Atomium (najsłynniejsza budowla w Brukseli), aby zrobić kilka zdjęć i ruszyliśmy dalej. Budowla, którą znałem dotąd jedynie z książek do geografii “na żywo” wygląda o wiele bardziej ekscytująco.

W końcu dotarliśmy na stadion. Nie wyglądał zbyt okazale: “Być może od środka będzie ładniejszy” wykrzyczał ktoś z tłumu. Dookoła stadionu rozpościerały się trawniki, na których siedziały grupki kibiców. Jedni byli zajęci jedzeniem, inni próbowali się zdrzemnąć po wyczerpującej podróży, jeszcze inni czytali “La Gazzetta”.


Wraz z Gino i Fabio zaczęliśmy się rozglądać za wejściem na nasz sektor, żebyśmy wiedzieli gdzie iść, kiedy bramy stadionu zostaną otwarte. Zaczęliśmy obchodzić stadion dookoła. W między czasie nie zauważyliśmy, że “biało-czarne” trawniki zaczęły się robić “czerwone”… Znaleźliśmy się między kibicami Liverpoolu. Nerwowym wzrokiem wpatrując się w ziemię, w biało-czarną koszulkę Fabio oraz niebieską bluzę z napisem “Ariston” Gino przechodziłem obok nich… Bałem się nawet zerknąć w stronę kibiców z Anglii. Po chwili jeden z kibiców “The Reds” rozdziela się od reszty i podchodzi do mnie. Uśmiecham się nerwowo do niego i czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Młody Anglik przemówił do mnie. O zgrozo! Jakże język, którym się posługiwał był różny od tego, którego uczyłem się w szkole! Po chwili jednak zorientowałem się, że chce wymienić się koszulkami. Pomyślałem, dlaczego nie? Oprócz oryginalnej koszulki przywiozłem ze sobą również replikę, którą kupiłem na straganie niedaleko Stadio Comunale tuż przed meczem z Bordeaux. Nastąpiła wymiana, symboliczny uścisk dłoni, dorzuciłem jeszcze “powodzenia!”, choć absolutnie nie miałem tego na myśli. Nie dzisiaj…

Po okrążeniu Heysel szybko wracaliśmy do reszty kibiców Juve. Po drodze napotkaliśmy jeszcze kilka grup kibiców z Anglii, którzy siedzieli na trawie i pili piwo. Wielu z nich było pijanych. Wydawali się o wiele mniej przyjaźni niż ci spotkani wcześniej, dlatego przyspieszamy kroku, żeby jak najprędzej znaleźć się wśród “swoich”. W końcu trawniki znowu stały się “biało-czarne” i zauważyłem flagi z herbem Juventusu.

Nadal nie byliśmy pewni, którędy powinniśmy wchodzić. Lata oglądania meczów na Stadio Camunale nauczyły nas, że jeśli nie będziemy z przodu, kiedy otwierają bramy, zostaną później najgorsze miejsca. Bezustannie szukaliśmy naszego sektora “N”.

Zbliżał się wieczór, było bardzo gorąco. W końcu znaleźliśmy wejście do naszego sektora. Przed bramą zaczęło robić się coraz ciaśniej, dlatego w celu utrzymania porządku podjechał do nas policjant na koniu. Stanąłem “twarzą w twarz” z naszym czteronożnym przyjacielem. Miałem nadzieje, że jest szczepiony, zdrowy i szkolony! Uśmiechnął się do policjanta, żeby pokazać, że nie jesteśmy chuliganami. Poczułem się troszeczkę zmieszany – policjant nie reaguje.

Podekscytowani kibice oczekiwali rozpoczęcia spotkania

W pewnym momencie bramy zostały otwarte i wraz z chóralnym “Juve, Juve!” dostaliśmy się na stadion. Zajęliśmy nasz sektor, całkiem niedaleko loży VIPów. Stadion nie był duży, a jego mury wydawały się być bardzo stare. Nie był również zbyt dobrze utrzymany. Pomyślałem nawet, że nasze Stadio Comunale, które tak często lubiłem krytykować, jest w o wiele lepszym stanie. Stanąłem i zacząłem oceniać nasze “oddziały”, jakby liczba kibiców robiła jakąś większą różnicę. Przeciwna strona nie była całkiem “czerwona”. Ciężko było też stwierdzić, kto zasiądzie na bocznych trybunach. W międzyczasie stadion wciąż się zapełniał. Dla zabicia czasu zacząłem czytać gazetę, którą z wielkim trudem rozwinął siedzący obok mnie dziadek. Od czasu do czasu wznoszą się monotonne okrzyki, które po chwili cichną. Wszyscy oszczędzają siły na sam mecz. Jakiś facet za nami rozpoczął różaniec…

Emocje powoli sięgały zenitu. Po chwili już wszyscy krzyczeli. Pomyślałem, że jeśli dalej wszystko będzie się działo w tak szybkim tempie pozbędę się paznokci jeszcze przed rozpoczęciem meczu! Nagle ryk podniósł się jeszcze bardziej. Ktoś z ekipy Bianconerich pojawił się na boisku. Mógł to być klubowy lekarz lub sam Platini. Nie widziałem z daleka twarzy. Jak długo jeszcze przyjedzie nam czekać? To już prawie siódma! Minuty ciągnęły się jak godziny…

W pewnym momencie w naszym sektorze rozpoczęło się ogromne poruszenie. Pomyślałem, że zawodnicy wychodzą na murawę. Zacząłem wychylać głowę, żeby zobaczyć jak najwięcej. Zauważyłem jak z dwóch sektorów zajmowanych przez kibiców Liverpoolu lecą w kierunku kibiców Juventusu butelki i kamienie!


Zacząłem się denerwować, a wśród fanów Juve słychać było przeraźliwe gwizdy. Nie potrafiłem tego zrozumieć! Czy musiało się to wydarzyć w tak piękny wieczór? Między dwoma ciasnymi sektorami fanów Liverpoolu przestrzeń się otwarła. W jednym momencie fani Liverpoolu zaczęli nacierać w stronę kibiców Juventusu. Pomyślałem wówczas: “Za chwilę wejdzie policja i wszystkich uspokoją. Mam nadzieje, że zostaną za to ukarani!“. Byłem pewien, że lada moment sytuacja zostanie opanowana. Zauważyłem, że wielu kibiców Juve ucieka do bocznych sektorów, wielu znajduje się na murawie. Być może specjalnie otworzyli bramy i wypuścili kibiców na boisko, aby zażegnać niebezpieczeństwa. Sektor pozostał pusty a “kibice” Liverpoolu wracają do swojego i rozpoczynają śpiewy. Co się stało!?

Wszyscy czekali na komunikaty, jednak na stadionie wciąż cisza. Zaczęliśmy się obawiać, że mecz zostanie przerwany. To byłby po prostu szok, żeby przyjechać tutaj na darmo! Po chwili usłyszałem syreny. Pomyślałem, że przyjeżdżają wzmożone oddziały policji albo ambulans. Być może ktoś jest ranny!

Scirea i Neal uspokajają kibiców na stadionie Heysel

Czas strasznie się ciągnął. Zastanawiałem się, dlaczego nic nie mówią? Po chwili głośnik zaczął trzeszczeć, jednak ogłoszenia z niego płynące były ciche i niekompletne. Zrozumiałem jedynie, że za chwilę będą przemawiać kapitanowie zespołów. Po kilku minutach usłyszeliśmy nieśmiały głos Gaetano Scirei: “Mecz zostanie rozegrany. Aby ułatwić policji doprowadzenie murawy do porządku proszę siedzieć spokojnie i nie reagować na prowokację! Gramy dla Was!” Wówczas usłyszeliśmy podobne słowa z ust Neala, kapitana Liverpoolu – tym razem w języku angielskim.

W tym samym czasie murawa wciąż była pełna ludzi. Z pomocą przybyły oddziały wojskowe. Widać było coraz większe zdenerwowanie wśród zawodników, którzy rozgrzewali się tuż obok murawy. Przez chwilę wydawało mi się, że widziałem Cabriniego. Czas wciąż uciekał, a tak naprawdę nikt nie wiedział co się dzieje. Scirea powiedział “Gramy dla Was!” więc miałem nadzieje, że dotrzyma słowa. Nagle w szybkim tempie murawę opuścili wszyscy znajdujący się tam ludzie. Być może kibice, którzy się tam znajdowali zostali przeniesieni do innego sektora.

Zbliżała się dziewiąta. Wszystkie wydarzenia, które rozgrywały się na murawie zaczęły przenosić się poza nią, tak aby piłkarze mogli rozpocząć grę. Zespoły grały całkiem nieźle i wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Nasz zespół konstruował całkiem dobre akcje, ale pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 0-0. Nikt nie potrafił strzelić bramki. Moje uczucie co do losów tego spotkania były mieszane. Liverpool miał naprawdę silną drużynę.


Po przerwie zespoły wraciły na boisko. W Juventusie nie dokonano żadnych zmian. Po dziesięciu minutach Boniek rozpoczął swój rajd. Ogromny krzyk i oburzenie wzmaga się, gdy zostaje sfaulowany w polu karnym. Kilka sekund później oburzenie przeobraża się w ogromną radość! Rzut karny dla Juve! Trybuny ucichły na moment, wzrok wszystkich fanów skierowany był w stronę Platiniego, który podchodzi do piłki… gol! Bianconeri objęli prowadzenie! Cieszyłem się, choć wiedziałem, że to jeszcze nie koniec meczu. Anglicy nie dawali za wygraną, jednak świetnymi interwencjami popisywał się Tacconi. Zbliżał się koniec. Jeszcze jedna akcja Juve. Vignola podaje do Rossiego jednak piłka po jego strzale wędruje wysoko ponad poprzeczką. Gwizdek! Ostatni gwizdek sędziego! Wygraliśmy! Ściskamy się z radości. Widzę łzy Gino, które stara się ukryć. Niesamowita radość wśród kibiców Juve. Teraz wszyscy czekamy, aż nasz kapitan wzniesie do góry puchar! Radość jest ogromna!

Czas ciągnął się podobnie jak jeszcze przed meczem. Gdzie jest puchar? Czy oni go gdzieś zgubili? A może zmienił się rytuał wręczania pucharu? Nagle podbiega w naszą stronę Platini, potem Tardelli, Boniek – dziękują brawami za doping. Ale gdzie jest puchar?

Wracamy do domu, nieświadomi tego co się wydarzyło

Na murawie nie ma nikogo, prócz policjantów a stadion powoli zaczął pustoszeć. Poczekaliśmy trochę, jednak dłużej nie było sensu. Dzisiejszego wieczoru już nic więcej się nie wydarzy – pomyślałem. Wraz z innymi kibicami “Starej Damy” udaliśmy się do autokaru. Zmęczeni, ale szczęśliwi ruszyliśmy w drogę powrotną. Po drodze głodni zatrzymaliśmy się przy stacji, jednak ta była zamknięta. Następna również została zamknięta na widok nadjeżdżającego autokaru. Dopiero po całej nocy, po przekroczeniu granicy ze Szwajcarią znaleźliśmy otwarty bar, w którym kibice zaopatrzyli się w jedzenie. Wszyscy spoglądali na nas bardzo dziwnym wzrokiem. Kelnerka płakała… Co się stało?

Zacząłem szukać kiosku z gazetami. Chciałem kupić “La Gazetta” na pamiątkę. Niestety nie mogłem żadnej znaleźć. Zauważyłem gazety, ale tylko w języku niemieckim. Mimo to decyduje się na kupno, nawet jeśli nie zrozumiałbym żadnego słowa. Słowa jednak były nie potrzebne… Po obejrzeniu ogromnego zdjęcia na stronie tytułowej znieruchomiałem. W jednej chwili ogromna radość przeobraziła się w niesamowity smutek. Był to obraz, który pozostał w mej pamięci na zawsze…

Do kraju przyjechaliśmy wczesnym popołudniem. Znajomy zaproponował mi wspólny powrót do domu autobusem. Po wejściu do domu matka ze łzami w oczach ściska mnie bardzo mocno. Wcześniej podobno moja dziewczyna dzwoniła do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jednak nie uzyskała żadnych informacji. Ojciec wydawał się spokojniejszy. Spojrzał na mnie, nie powiedział ani słowa i wyszedł do pracy. Kilka lat później dowiedziałem się, że nigdy w życiu nie czuł takiego strachu, jak w tamten dzień, nawet na wojnie…
A ja… nigdy nie zdecydowałem się obejrzeć nagrania z tamtego meczu…

Więcej o tragedii na Heysel:

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze