Wojna o Rzym
W ubiegłym tygodniu miała miejsce pierwsza z dwóch batalii jakie Roma miała stoczyć z turyńskimi ekipami. Kalendarz rozgrywek ułożył się tak specyficznie, że Wilki tydzień po tygodniu podejmowały drużyny z Turynu. Najpierw na Stadio Olimpico przyjechało Torino, które niespodziewanie wywiozło trzy punkty. Chwilę poźniej, 12 stycznia 2020 roku, Roma ponownie stanęła do walki, tym razem z ekipą Juventusu. Górą ponownie był Turyn. Ku radości kibiców Starej Damy Wieczne Miasto zostało podbite, jednak okupione to zostało, jak to bywa na wojnie, stratami w ludziach po obu stronach.
Mecz pomiędzy Romą i Juventusem na Stadio Olimpico odbył sie 3 dni temu, a mimo to komentarze w mediach wciąż są pełne emocji i przez pewien czas takie jeszcze bedą. Szczególnie żywe pośród wszystkich kibiców Giallorossich, Bianconerich, a także całych Włoch i Turcji, przez najbliższe pół roku pozostaną te emocje związane z Merihem Demiralem i Nicolo Zaniolo. Mecz w Rzymie już na zawsze zmienił tę dwójkę piłkarzy. Rozpoczęła się ich walkę z czasem, przed upragnionymi występami na Euro 2020. Ci dwaj młodzi zawodnicy zostali symbolami rzymskiej potyczki, prawdziwej wojny o Rzym.
Odnosząc się do samego spotknia, Maurizio Sarri w wypowiedziach pomeczowych zadowolony był z 60 minut gry Juventusu, ja natomiast uważam, że dobrej gry było maksymalnie pół godziny pierwszej połowy. Bianconeri do bólu wykorzystali kompletną dezorientację Romy a pierwszych fragmentach meczu i po zaledwie 10 minutach prowadzili 2-0 po bramkach Demirala oraz Ronaldo z rzutu karnego. Poźniej do głosu zaczęła dochodzić Roma, co uwypukliło się w drugiej połowie na tyle, że wielkim szczęściem Starej Damy było posiadanie Wojciecha Szczęsnego w bramce. Polak zdecydowanie zasłużył na swój nowy kontrakt. Pech chciał, że czystego konta nie zachował, bo karnego w tym meczu podyktowano również dla Romy, za niepotrzebne zagranie ręką Alexa Sandro. Roma wielu klarownych szans na strzelenie gola nie miała, ale kreowała wiele groźnych akcji. Juventus zdawał się być przygaszony.
Przygaszeni na pewno byli kibice jednych i drugich. Juventus został mistrzem zimy w Serie A, ma dwa oczka przewagi nad Interem i zdobył trzy punkty na trudnym terenie. Po tym meczu, niestety, nie wynik był najważniejszy, a to co wydarzyło się na boisku.
Skręcenie kolana, zerwanie więzadeł krzyżowych, uszkodzenie łąkotki. Nie często zdarza się by w jednym spotkaniu dwóch zawodników doznało tak dotkliwych kontuzji, w dodatku prawie identycznych. Tym razem jednak byliśmy świadkami takiego obrotu spraw. Oficjalne diagnozy były tragiczne dla obu piłkarzy. Sam dobrze wiem, czym jest zerwanie ACL i strzaskanie łąkotki. Ten pierwszy ból, uczucie gorąca i co najgorsze, chrupnięcie pękających więzadeł pamiętam do dziś. Logicznym jest, że z takimi obrażeniami zawodnik zostaje zniesiony na noszach z boiska z wielkim grymasem na twarzy. I rzeczywiście tak było, ale tylko w przypadku Nicolo Zaniolo. Bowiem tam gdzie kończy się logika zaczyna się Merih Demiral. Skała, niczym w latach ’90 Paolo Montero. Turek miał w sobie tyle adrenaliny, że nie dość, że zszedł z boiska praktycznie o własnych siłach to jeszcze chciał wrócić do gry i rozbiegać ból. Powstrzymywać go musieli koledzy z zespołu. Istny potwór. I pomyśleć, że chłopak ma dopiero 21 lat.
Zastanawialiście się czasem, jak to jest, że niektórzy piłkarze w tak krótkim czasie potrafią zaskarbić sobie sympatię kibiców i porwać tłumy? Demiral potrzebował do tego zaledwie kilku spotkań, w których wystapił z powodu kontuzji barku Matthijsa de Ligta, który z kolei zastępował kontuzjowanego Giorgio Chielliniego. Kibice Bianconerich pokochali Demirala praktycznie z miejsca. Ulubieniec kibiców o twarzy brutala. Niewiele było takich przypadków w Juventusie. Ten młody obrońca porwał swoją osobą i grą również mnie. Złapałem się na tym, że stawiam go w herarchi obrońców wyżej niż tak bardzo przecież oczekiwanego w Starej Damie de Ligta. Nie zrozumcie mnie źle, oczywiście reprezentant Holandii również jest dla mnie świetnym zawodnikiem i liczę, że razem z Turkiem stworzy barierę nie do przejścia, a Chiellini i Bonucci bedą mogli spokojnie odsunąć się w cień. Demiral ma jednak niesamowitą charyzmę, jest nastawiony na wykonywanie swoich obowiązków na maksimum, niczym perfekcjonista Ronaldo, już uchodzi za boiskowego przecinaka, a przy tym robi to z wielką gracją i skutecznością. Liczę na to, że szybko dojdzie do siebie i pozostanie w Juve na lata. Świat piłki straciłby wiele, gdyby nie mógł już oglądać go w akcji.
Podobnie jest z Nicolo Zaniolo. Wielki, jak nie największy obecnie talent we Włoszech. Oddany przez Inter do Romy za bezcen (4,50 mln €). Informacja o jego kontuzji to cios dla całego piłkarskiego kraju i reprezentacji narodowej, która jest w tak ważnym momencie odbudowy swojej kadry i ma szanse nieźle namieszać na turnieju Euro 2020. Drzemie w niej niesamowity potencjał, chociaż nie sprawdziła się jeszcze w starciu z groźniejszym rywalem. Zaniolo jest jej bardzo ważnym ogniwem, nic dziwnego więc, że Roberto Mancini jest mocno zaniepokojony. Tak samo jak trener Paulo Fonseca i rzesza kibiców.
Powrót do pełnej sprawności po takiej kontuzji w przypadku sportowców to około 6 miesięcy. Oczywiście są wyjątki. Jedenym z nich był Roberto Baggio, który zmotywowany Mistrzostwami Świata w 2002 roku uporał się z kontuzją w nieludzim tempie 75 dni. Było to heroiczne osiągnięcie jednak wielu pukało się i nadal stuka się w głowę. Po powrocie na boisko, praktycznie z miejsca Boski Kucyk strzelił nawet bramkę. I to by było na tyle, bo ówczensy selekcjoner Italli, Giovanni Trapattoni na imprezę go nie zabrał, czego długo nie mogli wybaczyć mu poźniej kibice. I sam Baggio również.
Zaniolo i Demiral mają przed sobią jeszcze całą karierę i moim zdaniem nie powinni się spieszyć by koniecznie zdążyć na Euro. Jeśli bedą grać dalej tak jak przed kontuzją, na pewno zaliczą jeszcze niejedną wielką impreze. Mimo wszystko obaj chcą zrobić wszystko by być gotowym. Chyba jednak nie warto. W przypadku Baggio było to wariactwo, tutaj szkoda ich kariery.
Pozostaje tylko życzyć szybkiego, ale rozważnego powrotu do zdrowia i oby obaj powrócili silniejsi niż przedtem. O ich determinację się nie martwię, obaj są głodni gry i sukcesów. W przypadku Demirala mocno liczę na niego jako kibic Juventusu, na Zaniolo patrze przez pryzmat włoskiego futbolu i potencjalnego transferu w szeregi Bianconerich.
Fino Alla Fine!
Autor: Filip Kotowicz