Z Archiwum X
Derby Mediolanu i Sycylii nie dostarczyły wielkich emocji i zakończyły się bezbramkowymi remisami. 6 stycznia w Rzymie też nie należy się ich spodziewać, kiedy spotkają się przeciętniutkie w tym sezonie Roma i Lazio. A zatem być może zdecydowanie na plan pierwszy wysunie się mecz Inter – Juventus, czyli derby Italii.
Nazwa ta wzięła się stąd, że Inter i Juventus praktycznie od zawsze rywalizują w lidze włoskiej, są jedynymi klubami, które nigdy nie spadły do drugiej ligi i prowadzą w klasyfikacji wszech czasów Serie A. Tradycja tych spotkań trwa od 95 lat – a dokładnie 14 listopada 1909 roku, kiedy Juventus pokonał Inter 2:0. Od tamtego czasu w 174 rozegranych meczach 82 razy górą byli bianco-neri przy tylko 49 zwycięstwach mediolańczyków.
Moratti kontra Facchetti.
Największy paradoks tego sezonu polega na tym, że Inter choć pozostał jedyną niepokonaną drużyną, to jest tą najbardziej krytykowaną. A wszystko za sprawą nietypowej lub – jak powiedział prezydent klubu Massimo Moratti – groteskowej serii remisów. Nigdy wcześniej w historii Serie A nie zdarzyło się, aby jakaś drużyna miała po dwunastu kolejkach aż dziesięć remisów. Stąd się wzięła ogromna już strata do prowadzącego tabeli Juventusu, a wynosząca 15 punktów.
Pod obstrzałem znalazł się trener Roberto Mancini, znany od jakiegoś czasu pod pseudonimem Mister X, który jednak dla Morattiego ciągle jest nie do ruszenia. Akurat trudno się dziwić zaufaniu, jakim obdarzył 40-letniego szkoleniowca, bo właśnie przez wzgląd na niego wystawił na ciężka próbę długoletnią przyjaźń z Giacinto Facchettim – swoim najbliższym współpracownikiem i wiceprezydentem.
W 17. kolejce poprzedniego sezonu po kolejnej wpadce Interu, jaką była porażka na San Siro z Empoli, Moratti demonstracyjnie podał się do dymisji i przekazał władzę w ręce Facchettiego. Ten był gorącym zwolennikiem, aby po zakończeniu sezonu pozostawić na stanowisku, mającego kontrakt do 2005 roku, Alberto Zaccheroniego. A jednak Moratti miał inne zdanie i postawił na swoim.
Mancini kontra dziennikarze
Mancini cały czas robi dobrą minę do złych wyników, twierdząc, że jego podopiecznym najczęściej brakuje szczęścia, że w końcu muszą się przełamać i w sumie jeszcze nic straconego i dystans do czołówki można odrobić. Jednak także jemu już puszczają nerwy. Po meczu z Lazio – oczywiście zremisowanym 1:1 – zrugał Bogu ducha winnego sędziego Matteo Trefoloniego, za co zapłacił dwoma meczami dyskwalifikacji i grzywną w wysokości 2 500 tysiąca euro (to oczywiście kropla w morzu jego zarobków, wynoszących miesięcznie 375 tysięcy euro).
Trener stara się być lojalny i wyrozumiały wobec piłkarzy, natomiast na podobne traktowanie ze strony dziennikarzy nie ma co liczyć. Zarzucają oni Interowi kilku grzechów, z których dwa są najpoważniejsze. Po pierwsze – złe transfery. Niewypałami jak na razie okazali się Nicolas Burdisso, Giuseppe Favalli, Sinisa Mihajlovic i Edgar Davids, przydatność potwierdzili tylko Argentyńczycy Esteban Cambiasso i Juan Sebastian Veron. Natomiast kto stał za zamianą Fabio Cannavaro (za darmo oddany do Juve) na Burdisso, ten powinien dostać dożywotni zakaz działalności w futbolu. Po drugie – brak trzonu zespołu i klarownej taktyki, po prostu Mancini za dużo kombinuje i w związku z tym Inter jeszcze ani razu nie wybiegł w tym samym składzie. W styczniu zanosi się na kolejną rotację w klubowej kadrze. Moratti, który uparł się, aby wygrać coś bardziej znaczącego niż tylko Puchar UEFA, już zamroził 75 milionów euro na wzmocnienia. Ta suma już niebawem powiększy jego wydatki na klub, na który od 1995 roku przeznaczył lekką ręką blisko 550 milionów. Z drugiej strony musi uważać, aby Real Madryt nie wykradł mu tych zawodników, którzy raczej nigdy nie zawodzą, czyli Adriano i Javiera Zanettiego.
Zlatan kontra King Kong
W tym tekście będzie mało o Juventusie, który jest odwrotnością Interu. Zamiast dziesięciu remisów, ma tyleż wygranych, o sile zespołu stanowi nie zbieranina cudzoziemców, lecz Włosi lub stranieri od dawna wiedzący na czym polega gra w Serie A. Trener Fabio Capello, który prywatnie bardzo nie lubi Manciniego, rzadko zmienia skład, chyba że z konieczności. Starej Damie z Turynu nie zaszkodziła nawet kontuzja Davida Trezegueta i mimo że dysponuje rezerwowymi (Urugwajczycy Marcelo Zalayeta i Ruben Olivera) o mniej znanych nazwiskach niż Inter, to ma z nich zdecydowanie więcej pożytku.
Wynik niedzielnego hitu w dużej mierze będzie zależał od formy Zlatana Inbrahimovica i Adriano. Obaj mają bardzo podobne warunki fizyczne – około 190 centymetrów wzrostu, ale zupełnie inne style gry. O ich najlepszych cechach wiele mówią przydomki, jakie zdążyli im nadać włoscy dziennikarze: Szwed to gigant ze stopami baletnicy, natomiast Brazylijczyk to po prostu King Kong.
Autor: Tomasz Lipiński
Wyszukał: Kouba
Źródło: Piłka Nożna nr 47