#FINOALLAFINE

Wbrew logice. Włosi rozpoczynają Euro.

Wbrew Logice Wlosi Rozpoczynaja Euro

Od piątku przez kolejny miesiąc nie będzie Bianconerich, Rossonerich czy nawet Nerrazurich. W piątek o godzinie 21 na stadionie Olimpico w Rzymie dominował będzie tylko jeden kolor. Wszyscy będziemy Azzurri. Przed nami turniej na który czekamy nie 4, a 5 lat i który po raz pierwszy odbędzie się w odmienionej formie, bez jednego/dwóch państw-gospodarzy, a mecze rozgrywane będą na boiskach całej Europy. Włoscy kibice i sympatycy Calcio z wielkimi nadziejami czekają na pierwszy gwizdek na stadionie w Rzymie. Entuzjazmem, który jest w pełni uzasadniony, wszak pozbawiona wielkoformatowych gwiazd reprezentacja gra w sposób, który jest radością dla oka i miodem na skołatane serca kibiców reprezentacji Włoch, którzy ostatnie lata mieli przesycone frustracją, której punktem kulminacyjnym był listopad 2017 roku, kiedy to w dwumeczu barażowym Włosi musieli uznać wyższość Szwedów i ze łzami w oczach przyjmowali do wiadomości, że Mundial będą oglądali w telewizji. Po raz pierwszy od 60 lat.

Jesteśmy dorośli. Kiedy to się stało? Jak to zatrzymać?

W 2006 roku, kiedy przez Włochy przetacza się walec afery calciopoli, której konsekwencje będą się ciągnęły za Serie A długimi latami, reprezentacja Włoch zdobywa tytuł mistrzów świata w piłce nożnej, po raz czwarty w swojej historii. W późniejszych wywiadach i wspomnieniach z tego Mundialu reprezentanci Włoch będą podkreślali, że cała otoczka skandalu wokół włoskiej piłki była dla nich dodatkowym bodźcem i motywacją do lepszej, pełnej poświęceń gry i sprawienia, że ich rodacy będą z nich dumni. Włosi pokonując Francję po rzutach karnych i pełnym dramaturgii meczu (ostatniego meczu Zinedine’a Zidane’a w karierze i jego słynnego zakończenia) stają na dachu piłkarskiego świata ze złotym pucharem uniesionym nad ich głowami.

Ich występ na kolejnym wielkim turnieju – Euro 2008 rozgrywanym na boiskach Austrii i Szwajcarii zakończył się dużo wcześniej, bo już na pierwszej przeszkodzie po wyjścu z grupy. Swoistą zapowiedzią weryfikującą wielkie oczekiwania kibiców Squadra Azzura wobec tego turnieju był pierwszy mecz, przegrany sromotnie z reprezentacją Holandii aż 3:0. Humorów nie poprawiło starcie z outsiderem tej grupy śmierci – Rumunią, zaledwie zremisowany 1:1. Tym sposobem Włosi po 2 meczach mogli poczuć się Polakami, bowiem już na tak wczesnym etapie turnieju grali o wszystko, w dodatku z doskonale znanym sobie rywalem. Ostatnim meczem grupowym na Euro 2008 był rewanż za finał Mundialu sprzed 2 lat. Mecz z Francją (która na tym turnieju nie radziła sobie wiele lepiej i też grała o życie) Włosi wygrali 2:0 i awansowali z drugiego miejsca, przez co trafili na La Furia Roja. Rozstrzygnięcie tego meczu nastąpiło dopiero w rzutach karnych i tym sposobem Włosi pożegnali się z turniejem odpadając w ćwierćfinale z późniejszym triumfatorem całych rozgrywek.

W 2010 roku Włosi przystępowali do Mistrzostw Świata jako obrońcy tytułu i już po rozegraniu meczów fazy grupowej stało się jasne, że tytułu nie obronią. Nie pomógł powrót na ławę trenerską Marcelo Lippiego, ojca sukcesu sprzed 4 lat. Po remisach z Paragwajem i Nową Zelandią o ich losie decydował mecz ze Słowacją. Przegrali 3:2 i z RPA wrócili do Rzymu na tarczy. Na boiska Polski i Ukrainy, na których rozgrywane było Euro 2012, przyjechali więc podrażnieni i żądni udowodnienia swojej wartości. Pod wodzą Cesare Prandelliego zaprezentowali się naprawdę dobrze – uszli z życiem i awansem z grupy śmierci (byli w grupie z Hiszpanią, Chorwacją i Irlandią), a w fazie pucharowej w dobrym stylu pokonywali kolejne przeszkody – Anglię i Niemcy. Swoje 5 minut i chyba najjaśniejszy moment w karierze przeżywał mentalny syn Prandelliego, koneser kebabów na rynku w Krakowie, „why always me” Mario Balotelli. Wszystko szło pięknie aż do finału w Kijowie, w którym zostali bezwzględnie wypunktowani przez reprezentację Hiszpanii i przegrali aż 4:0.

Mundial 2014 roku przyniósł kolejne rozczarowanie i mimo, że nie ciążyła już na nich klątwa zwycięzców, to jej skutki ponownie dotknęły Squadra Azzura. Mimo dobrego wejścia w turniej i ogrania – jak sie wtedy wydawało – głównego rywala do wyjścia z grupy – Anglię, Włosi postawili się w bardzo dogodnej sytuacji. Do meczu z Kostaryką przystępowali z wiedzą, że Anglia przegrała z Urugwajem i Synowie Albionu mogli powoli pakować walizki lub rozpocząć urlop na Copacabanie. Włosi jednak niespodziewanie przegrali swój mecz z Kostaryką (która wcześniej ograła Urugwaj) i kolejny raz w tej dekadzie swój mecz o wszystko grali już w fazie grupowej. Pełen emocji i kontrowersji pojedynek z Urugwajem (ten słynny mecz, w którym Luis Suarez wgryzł się w Giorgio Chelliniego tak mocno, że można było na podstawie śladów na barku Włocha robić odlew szczęki El Pistolero) Włosi przegrali i zakończyli udział w Mistrzostwach Świata już na fazie grupowej. Drugi raz z rzędu.

Conte i Ventura

Nowego ducha w tę reprezentację tchnął jeszcze Antonio Conte, który zaprezentował się całkiem nieźle na Euro 2016 – ogrywając w grupie wyżej notowanych Belgów i zawsze groźnych Szwedów, a w 1/8 finału odprawiając z kwitkiem borońców tytułu – Hiszpanów. Dopiero w ¼ finale po rzutach karnych lepsi okazali się Niemcy. Warto jednak dodać, że jak na tamte czasy i sytuację kadrową Włoch ten wynik należy uznać za pozytywny (pamiętajmy, że etatowymi reprezentantami byli wówczas Giaccherini, Zaza, Pelle czy Parolo. Nie twierdzę, że to są źli piłkarze, ale jednak do Cannavaro, Nesty, Pirlo czy Del Piero trochę im brakowało). Po Euro 2016 zgodnie ze swoim zwyczajem ze stanowiskiem pożegnał się Antonio Conte, a stery kadry powierzono w ręce włoskiego odpowiednika Franciszka Smudy – Giampiero Ventury.

Tym sposobem znaleźliśmy się w listopadzie 2017 roku. Ta nieco ponad 11-letnia podróż pełna wzlotów i upadków dotarła do swojego tragicznego finału. Włosi po raz pierwszy od 60 lat nie zakwalifikowali się na Mistrzostwa Świata i stało się jasne, że kadra potrzebuje drastycznych zmian, a cała włoska piłka straciła kontakt z piłkarską rzeczywistością. Lata degeneracji włoskiej piłki nożnej – czy to na poziomie klubowym, czy reprezentacyjnym, były tuszowane pojedynczymi wyskokami –  to Juventus dotarł do finału Ligi Mistrzów, to kadra miała przebłyski na Euro. Wydarzenia te zakłamywały faktyczny obraz Calcio. Europa i Świat, zarówno reprezentacyjnie jak i klubowo, odjechały Włochom.

Włosi przestali produkować supertalenty, a największe gwiazdy światowej piłki omijają Półwysep Apeniński szerokim łukiem. Słynna włoska szkoła trenerska, która dała światowej piłce nożnej takie postaci jak Marcelo Lippi, Giovanni Trapattoni czy Arrigo Sacchi przestała dominować w Europie. Włoscy trenerzy, jeszcze nie tak dawno (a jednak tych kilka/kilkanaście lat w futbolu to wieczność) byli rozchwytywani, włoska taktyka, inteligencja boiskowa, nawet osławione Catenaccio, zostało wyparte przez bardziej widowiskowy i intensywny futbol – czy to Tiki-takę Guardioli i jego Barcelony, czy Gegenpressing spopularyzowany przez Kloppa. Wystarczy spojrzeć, że w porównywalnym czasie Juventus zatrudniał przeszło 60-letniego szkoleniowca, Bayern postawił na 34- latka, który miał już w CV wieloletnie doświadczenie w prowadzeniu drużyn w Bundeslidze i przez wiele lat wprowadzał te drużyny na wyższy poziom sportowy: wszak Julian Nagelsmann grywał z Hoffenheim w Lidze Europy, a w RB Lipskiem straszył największe kluby w Lidze Mistrzów.

Pamiętam czasy kiedy piłkarze z Włoch byli rozchwytywani, a na Półwyspie Apenińskim zatrzymywaly ich silne kluby, konkurencyjna liga i przywiązanie do kraju. Brzmi to jak legenda, ale dawno, dawno temu o piłkarzy z Włoch – Pirlo, Cannavaro, Del Piero, Tottiego, De Rossiego, Neste, Maldiniego i wielu, wielu innych – europejska czołówka się zabijała. Manchester United, Real Madryt, Barcelona dwoiły się i troiły, żeby sprowadzać tych piłkarzy do siebie. Obecnie większość piłkarzy reprezentacji gra w rodzimej lidze, jednak telefony ich agentów milczą. Real nie wydzwania. Nawet Juventus niespecjalnie dzwoni. Po ItalJuve ślad zaginął.

W kadrze Włoch nie ma gwiazd. Jest za to sporo jakościowych zawodników, którzy może nie nawiązują talentem do tego, co prezentują Mbappe, De Ligt, De Jong czy Haaland, ale tworzą drużynę, są zmotywowani i zjednoczeni. Obecna reprezentacja Włoch z pewnością nie straszy nazwiskami, szczególnie jeśli zestawić ich z faworytami turnieju: naszpikowaną gwiazdami Francją czy pełną jakości Portugalią. Nie da się ukryć, że Barella nie prezentuje poziomu Kante, Jorginho to nie De Bruyne, a Locatelli to nie Pogba. Po wielu chudych latach i licznych perturbacjach Włosi jadą na wielki międzynarodowy turniej nie w roli faworyta/jednego z faworytów, a w roli potencjalnej niespodzianki, czarnego konia. W roli, do której nie są przyzwyczajeni, ale która może się okazać dla nich zbawienna.

Nowe rozdanie

Po katastrofie Ventury kadrę objął Roberto Mancini. Trener, który ma w swoim CV wielkie sukcesy, który wygrywał trofea w piłce klubowej – czy to w Serie A z Interem, czy na Wyspach, gdzie powierzono mu rolę opiekuna City w pierwszych latach od podłączenia Obywatelom rurociągu z petrodolarami.  Mancini Sprowadził do reprezentacji Włoch bardziej Europejską piłkę – wysoka intensywność, pressing, kontrola tempa gry, rożne warianty rozgrywania akcji. Odważnie postawił na młodych piłkarzy wyróżniających się w lidze – Bastoniego, Locatellego, Barellę czy Lorenzo Pellegriniego. Uzupełnił ich zawodnikami z rodzimej ligi, którzy pasują charakterystyką do jego wizji gry i od lat utrzymują wysoki poziom – Berardim, Immobile, Toloi, Belotti czy Insignie. Do tego dodał piłkarzy występujących w topowych klubach Europejskich – finalistę zeszłorocznej Ligi Mistrzów Marco Verrattiego i zwycięzcę tegorocznej – Jorginho. Do tego oczywiście nieśmiertelna dwójka obrońców-weteranów: Chiellini i Bonucci.

Mancini stworzył kadrę bez fajerwerków, bez wielkich nazwisk, ale z wielkimi ambicjami i głodem wygrywania. Wprowadził w tej drużynie swój pomysł (i co najzabawniejsze, w tym pomyśle jest nawet miejsce dla Fede Bernardeschiego). Reprezentacja Włoch nie jest już oparta o Włoską Wielką Trójcę – Juve, Inter i Milan. W tej kadrze znalazło się miejsce dla piłkarzy Lazio, Romy, Torino, Sassuolo, Atalanty czy Napoli. W 2006 roku w Finale Włochy – Francja występowało 11 piłkarzy Juventusu (po obu stronach rzecz jasna), dzisiaj w szerokiej kadrze reprezentacji Włoch jest ich tylko 4 – Chiellini, Bonucci, Bernardeschi i Chiesa.

Włosi jadą na Euro w doskonałych nastrojach, co nie powinno dziwić, bowiem ostatni mecz przegrali we wrześniu 2018 roku – 0:1 z Portugalią w meczu Ligi Narodów. Od tego czasu rozegrali 27 spotkań z czego wygrali 22, a przez eliminacje do Euro 2020 przeszli suchą stopą – wygrywając komplet 10 meczów z bilansem bramkowym 37-4. Ich grupa na turnieju też do przesadnie wymagających nie należy – zmierzą się z Turcją, Szwajcarią i Walią, a w przypadku zajęcia 1-go miejsca trafią na drużynę z drugiego miejsca w grupie C – zapewne Austrię bądź Holandię.

Z drugiej strony od wspomnianego przegranego meczu z Portugalią właściwie nie mięli wiele okazji, żeby sprawdzić się na tle silnego, poukładanego rywala. Ograli Holandię i dwukrotnie Polskę w ramach Ligi Narodów, a w grupie eliminacyjnej ich największym rywalem była reprezentacja Finlandii.

Przyznam, chociaż zapewne nie jestem w tym odczuciu odosobniony, że obecnie dużo trudniej mi utożsamiać się z Azzurimi niż jeszcze kilka lat temu. Dużo łatwiej było być sercem za Włochami kiedy w bramce stał Buffon, dostępu do bramki bronili Cannavaro czy Chellini, po skrzydłach biegali Zambrotta czy Camoranesi, a w ataku grywał Del Piero. Ta kadra jest mniej Juventusowa, więc i ja znam ją mniej. Jednak oglądając ich mecze i patrząc na nazwiska wybrańców Manciniego bez dopisanej nazwy klubu obok mam wielką wiarę w tę drużynę. Przede wszystkim mam właśnie przekonanie, że na Euro jedzie drużyna, nie zawodnicy z rywalizujących klubów, przenoszący niesnaski z Serie A na grunt reprezentacyjny.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mamy przed sobą nową reprezentację Włoch, że oto nadchodzi nowe rozdanie. Że ta kadra może nie będzie miała finezji Pirlo czy Del Piero, ale z całą pewnością będzie miała doświadczenie i spokój Chelliniego, determinację Chiesy, ambicję i waleczność Barelli, Skuteczność Immobile lub zadziorność Insigne. Po kilka gramów wizji i finezji dorzucą Locatelli i Jorginho, nieco magii Pellegrini i Berardi, a porządku i kontroli będą pilnowali Jorginho i Verratti.

Nie jest to kadra wielkich nazwisk, ale też wielokrotnie przekonywaliśmy się, że nazwiska nie grają. Worek pieniędzy postawiony na murawie nie kopnie piłki. Kiedy nadchodzi godzina meczu, światła reflektorów oświetlają trawę, rozdzieleni długą, białą linią stają naprzeciwko siebie rywale. Przed pierwszym gwizdkiem na tablicy świetlnej widnieje zawsze ten sam wynik. Wynik świadczący o nowym początku, rozpoczynający historię, która nie ma jeszcze swojego zakończenia. W Piątek o 21 na Stadionie w Rzymie wybrzmi tak długo wyczekiwany gwizdek, który otworzy nową historię, wykreuje nowych, być może zupełnie nieoczywistych, bohaterów. Rozpocznie opowieść, w której może zdarzyć się dosłownie wszystko.

Udanego Euro, Juventini i poza tradycyjnym Marsz, Marsz Dąbrowski pozwolę sobie zakrzyknąć z rozdartym sercem: Forza Italia!

Autor: Marcin Szydłowski, Grupa JuvePoland: Polscy Kibice Juventusu

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
2 lat temu

Również kibicuje Italii, ale chyba tylko dlatego, że gra tam kilku zawodników Juve i to wszystko. Polsce kibicuje, bo gra Wojtek itd