#FINOALLAFINE

Piłka, Agnelli i prokuratura. Wywiad z Luciano Moggim

Czy Juventus tak często staje się obiektem zainteresowania prokuratury bo na to zasługuje czy dlatego, że jest największą siłą w Serie A? Nie chcę wchodzić w meritum obecnych problemów. Trzeba najpierw zrozumieć, jakie sytuacje doprowadziły do tego, że śledczy znowu interesują się klubem. Kiedy zacząłem tę pracę, na początku XXI wieku, pierwsze śledztwo dotyczyło dopingu farmakologicznego. Potem wyszło z tego w 2004 r. dochodzenie w sprawie oszustw sportowych, prowadzone nadal przez turyńską prokuraturę. Z pewnością im ważniejszy jest klub, tym bardziej znajduje się pod lupą. Jednak czy ktoś się na nich uwziął to zobaczymy dopiero po wszystkich ustaleniach“. Podsumowując, Juventus jest dla śledczych atrakcyjnym celem. To cytat z Luki Palamary, włoskiego sędziego, byłego członka CSM (Consiglio Superiore della Magistratura. Najwyższa Rada Sądownictwa), który rok temu w kontrowersyjnych okolicznościach ujawnił nieprawidłowości w CSM i sam znalazł się pod ostrzałem włoskiego środowiska sędziowskiego. Od prośby o odniesienie się do słów Palamaro rozpoczyna się wywiad z Luciano Moggim, opublikowany przez Il Tempo.

Palamara mówi absolutnie sensownie. W śledztwo zamieszane są także inne kluby, począwszy od Parmy, Genoi, Sampdorii, Chievo, a skończywszy na Pescarze i Napoli, ale w mediach mówi się tylko o Juventusie. Nie znam szczegółów tego dochodzenia, ale doskonale wiem, co wydarzyło się w przypadku śledztwa z 2004 roku dotyczącego oszustw finansowych“.

Co stało się wówczas?

Wszystko rozpadło się jak domek z kart. Prokuratura zmuszona była umorzyć śledztwo za wyjątkiem jednego zarzutu – nieprawidłowego rozporządzenia mieniem spółki przy okazji zakupu Morettiego z Fiorentiny.

I jak skończyła się ta historia?

Biorąc pod uwagę, że cały ten zakup został dokonany przez Juventus by wesprzeć Fiorentinę, która miała wówczas olbrzymie problemy finansowe, Bianconeri poprosili o ugodę. Jednak GUP (sędzia rozprawy wstępnej) zdecydował o umorzeniu postępowania ze względu na niezaistnienie faktu, o który oskarżał klub prokurator.

Czyli uważa pan, że także obecne śledztwo zakończy się burzą w szklance wody?

Powtarzam, nie mam znajomości dokumentów. Jednak trudno mi sobie wyobrazić, by spółka notowana na giełdzie manipulowała zyskami ze sprzedaży zawodników i na tyle, na ile znam tę konkretną spółkę, uważam za niemożliwe, by Juventus fałszował dokumentację. Jednak w taki sposób kreuje się kontrowersje i buduje swoją rozpoznawalność, a co za tym idzie – lepiej się sprzedaje. Opowiem panu inną historię…

Proszę mówić…

Pewnego razu w jednym z dzienników sportowych ukazał się artykuł Oto jak fałszuje się wyniki losowań. Jednak za tym wystrzałem nie poszły żadne realne działania. Gazety często same przeprowadzają proces, tworząc najpierw w masach nastroje, na których opierają swoje wiadomości. W tym przypadku prawdziwy proces odbył się po latach, ale już wcześniej winnych skazano a priori.

Wracając do tematu piłki nożnej. Rok temu opuścił nas Paolo Rossi, wielki napastnik, który w pewien sposób był pana odkryciem. Jakie ma pan wspomnienia o Pablito w zespole narodowym?

Jego niespodziewana, przedwczesna śmierć dotknęła mnie mocno i zasmuciła. Tak młody człowiek, mający wspaniałą rodzinę… Zadzwoniłem od razu do jego żony, Federiki, ponieważ naprawdę kochałem Paolo, był dla mnie jak syn.

Przede wszystkim jednak Paolo Rossi odkrył się sam. My, obserwatorzy, musieliśmy jedynie przekazać dalej informację o tym, na kogo należy zwrócić uwagę, a potem oglądać tych piłkarzy. Kiedy pojawiłem się w Juventusie, był tam już starszy brat Paolo, Rossano. Dobry piłkarz, nieźle przygotowany technicznie, ale niezbyt szybki. Podsumowując, według mnie nie nadawał się do gry w Juve. Ale powiedziano mi także, że ma brata i pojechałem obejrzeć Paolo. Grał wtedy w zespole Cattolica Virtus Firenze i urzekł mnie od razu. Świetna gra obiema nogami, niesamowity przegląd boiska i smykałka do strzelania bramek. Nie miał nigdy szczęścia pod względem zdrowia, nękały go kontuzje, ale zawsze potrafił wrócić do formy. Był mistrzem mającym niewiarygodną pokorę i wytrwałość, nie mówiąc już o innych typowo ludzkich zaletach…

Takich osób nieco brakuje w dzisiejszej piłce…

Mogę dodać tylko, że to był dobry chłopak, mający zdrowe wartości i mógłby być dobrym przykładem dla każdej osoby związanej z piłką.

Jak udało się go ściągnąć do Juventusu?

Poprosiłem tatę Paolo o zamianę – sprowadzenie Rossano do Florencji a Paolo do Turynu. Muszę przyznać, to były jedne z najbardziej skomplikowanych rozmów w mojej karierze.

Innym mistrzem, którego miał pan pod skrzydłami, był Diego Armando Maradona. On także odszedł od nas rok temu. Jak go pan wspomina?

Trudno objaśnić takiego człowieka, jak Maradona. Bywało tak, jakby żyły w nim dwie różne osoby – jedna cudowna, wspaniałomyślna, gotowa oddać życie by pomóc ludziom, których kocha, ale także która tych ludzi potrzebuje. I był także piłkarz o wyjątkowym talencie, niestety potrafiący krzywdzić samego siebie. Opowiem anegdotę. Mieliśmy polecieć do Moskwy, aby rozegrać mecz Spartak-Napoli. Dowiedziałem się, że Diego nie chce lecieć z drużyną, tylko dzień później, prywatnym samolotem. Poszedłem do niego do domu i powiedziałem, że nieważne czy to się uda czy nie, on i tak nie zagra.

I co się stało?

Diego przyleciał dzień później i pojawił się w restauracji. W tym momencie ja zdecydowałem się podać do dymisji, ponieważ chciałem, by moje słowa były poważnie traktowane.

A Maradona?

Nic. Powiedziałem, że jeśli miałby się pożegnać z klubem, to całe miasto by implodowało, podczas gdy moja dymisja nie była aż tak istotna dla kibiców.

Największą karierę zrobił Pan jednak w Juventusie. Jak wspomina pan Gianniego Agnellego?

L’Avvocato każdego ranka, punktualnie o 5:30, dzwonił do mnie by dowiedzieć się, jak sprawuje się drużyna. Z mojego punktu widzenia nasza relacja była optymalna. Miałem to szczęście, że Agnelli wierzył we mnie ślepo i to zaufanie robiło różnicę. Jednak nie tylko z Giannim, także z jego bratem Umberto miałem mocne więzi. To była wyjątkowa para przedsiębiorców. L’Avvocato, Gianni, był wizjonerem, z kolei Umberto miał wyjątkowe umiejętności menadżerskie. Co piętnaście dni spotykaliśmy się by omówić wyniki finansowe klubu oraz punkty krytyczne. Zarówno z zawodowego, jak i z ludzkiego punktu widzenia było to niezapomniane doświadczenie.

Jak wspomina pan Umberto Agnellego?

Przypominam sobie, jak chciał zatrudnić jako trenera Didiera Deschampsa, jednak ten ostatni trochę grymasił. Pojechałem więc do Rzymu, by próbować porozumieć się z Fabio Capello, który właśnie podjął decyzję o rozstaniu z Romą. Udało nam się dogadać i powiedziałem o tym Umberto błagając, by nie przekazywał tej informacji nikomu, nawet swojej żonie. Po śmierci Umberto jego żona, Allegra Carracciolo, zwierzyła mi się, że Umberto nie chciał powiedzieć jej kto zostanie trenerem, mimo że pytała go o to wprost. Tak mocne były więzi, które nas łączyły.

A L’Avvocato?

Przypominam sobie telefon po opublikowaniu sondażu, z którego wynikało, że jestem najbardziej docenianym przez kobiety dyrektorem sportowym. Agnelli zaczął rozmowę od stwierdzenia “jeśli coś panu z tego zostanie, proszę pomyśleć o mnie“. L’Avvocato cechował się iście angielską ironią. Jednak najbardziej w sercu ostał mi się moment, gdy jeszcze na dwa dni przed swoją śmiercią chciał byśmy z Marcello Lippim byli w pobliżu. To mówi wszystko.

Zobacz także:

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
2 lat temu

Szkoda, że ten facet nie może (albo nie chce) opowiedzieć wszystkie co wie. Byłoby o czym poczytać.